Się rozpisałyście T.T Teraz Misa musi to wszystko nadrobić >.<
Andrew
W głosie dziewczyny słyszałem przerażenie i panikę, więc aby jej nie podpaść postanowiłem posłuchać się jej rozkazu. I tak nie miałem ochoty na spotkanie z kłakiem-seniorem. Roszpunka zbiegła w popłochu na dół, a ja zrezygnowany usiadłem na jej łóżku. Zawinąłem się w koc i oparłem głowę o zimną, kamienną ścianę. Dopiero teraz poczułem zmęczenie i ból spowodowany połową dnia w siodle. Otulony kocem i myślami zasnąłem.
Zbudziły mnie krzyki. Raz, dwa, trzy... Trzy głosy, w tym jeden nieznajomy i jeden należący do Roszpunki. I trzeci, który zbyt dobrze znałem, głos Will'a. A więc wysłali go po mnie. Podpierając się ram wygrzebałem się z łóżka. Przeciągnąłem się, zrobiłem parę skłonów i wymachów, po czym założyłem zmiętoloną koszulę, a całą broń wetknąłem za pas. Otworzyłem drzwi i po cichu wyszedłem na kamienne schody. Zszedłem do połowy, gdy do moich uszu dotarły całkiem wyraźnie strzępki rozmowy.
-Jest tu na pewno... swoim koniem...
Po tym rozległ się gwałtowny łoskot i nieznajomy głos powiedział coś cicho o górze czy czymś podobnym, a drzwi odgradzające schody od sieni otworzyły się i ktoś zaczął wchodzić po schodach. Przywarłem do ściany i wstrzymałem oddech, ale nikt nie pojawił się w polu widzenia, za to znów rozległy się krzyki.
Głos, należący zapewne do kobiety, miał pretensję do rozmówcy o jakieś kłamstwa czy inne takie. Ostrożnie zszedłem parę schodów niżej tak, że widziałem drzwi i stojącą przy nich Roszpunkę. Nieładnie jest podsłuchiwać, kłaku.
Nagle dziewczyna wpadła do pokoju i zaczęła krzyczeć prawdopodobnie na kłaka-seniora.
-Czy ona cię uderzyła, Will?
Zająłem się zbieraniem szczęki z podłogi. To ona umie wydobyć z siebie tak troskliwy głosik? Podkradłem się do końca schodów i wyjrzałem zza drzwi, by zobaczyć coś, czego się zupełnie nie spodziewałem.
Roszpunka stała przed moim przyjacielem z rozłożonymi rękami i pewnością siebie w oczach. Zaraz potem Will zasłonił ją sobą i rozpoczął mowę godną najlepszego psychologa rodzinnego.
Nie wiem czemu, ale wkurzyło mnie to. To i fakt że tu w ogóle jest. Przez moją głowę zaczęło przelatywać tysiące myśli, a jedno usłyszane zdanie Jestem pewien, że gdzieś tu jest. nabierało co raz to innych znaczeń. Pełen złości otworzyłem drzwi i wszedłem do pomieszczenia.
Nie zwracałem uwagi na nieznajomą kobietę, ani na przerażone spojrzenie Roszpunki. Byłem wpatrzony w przyjaciela i to na nim koncentrowałem całą swoją uwagę.
-Jestem tu, proszę bardzo!-sam nie wiem, po co mu się pokazałem. Mogłem siedzieć na górze i olać całą sprawę, a jednak coś kazało mi wyjść.
-I co teraz zrobisz? Zabierzesz mnie? Siłą mnie na dwór zaciągnięsz?-zacisnąłem ręce na rękojeści miecza jak to miałam w zwyczaju-Zniszczysz moje starania, moje marzenie? Wszystko co mi zostało oprócz tego cholernego tytułu księcia?!
Ostatnie zdanie wykrzyczałem, a w oczach pojawiły mi się łzy. Byłem wściekły, dusiłem się swoją złością na niego i na ten cały świat.
-Ten przeklęty rozkaz jest ważniejszy niż przyjaciel?! A jedź se do zamku! Powiedz im, powiedz że nie mam zamiaru wracać! Zresztą po co? Po co?! Nienawidzę tego miejsca!-mój głos stał się żałośnie słaby- Nie potrzebują mnie tam, doskonale to wiesz! Przyznaj się, kogo obchodzi to, że zniknąłem? Carol zaraz będzie królem, ich kochany Carol będzie królem! Ten jedyny, idealny syneczek! Zawsze lepszy, zawsze idealny...
Nogi się pode mną załamały, a z oczu wypłynął potok łez. Nie miałem zamiaru ich powstrzymywać, nawet nie wiedziałem czemu płaczę.
-Wiesz, prawie nic mnie tam nie trzymało, na prawie niczym mi nie zależało. Ale było coś, nie, raczej ktoś, kto był dla mnie na tyle ważny, by zostać. Wiesz kto to?...- przeniosłem swój wzrok z podłogi na niego- Mój jedyny przyjaciel, człowiek o którym myślałem, że nie będzie w stanie mnie skrzywdzić.
Ale jak widać się myliłem. Bo ten człowiek właśnie teraz chce mnie znowu wcisnąć do klatki! Bo dla niego jakiś durny rozkaz jest ważniejszy niż przyjaciel, niż ktoś, kto był przy nim od małego!
Z trudem wstałem i na miękkich nogach poszedłem do drzwi. Otworzyłem je zamaszystym ruchem.
-Idź, idź do swoich wybawców!-to zdanie wypowiedziałem z kpiną i rozżaleniem w głosie-Idź do ludzi, którzy ci życie uratowali! Ja nie mam w stosunku do nich żadnych zobowiązań, żadnych przysług! Wróć do kobiety, która przygarnięte dziecko darzy głębszymi uczuciami niż własnego syna! Wracaj do klatki... zwierzaczku.
Utkwiłem swe lodowate spojrzenie w jego chudej twarzy. Gdzieś wewnątrz mnie te słowa sprawiały mi niewyobrażalny ból, ale złość wraz z rozżaleniem wypływały na wierzch i cisnęły się na usta.
Byłem wściekły... Smutny... Rozdrażniony... I zraniony.
Ostatnio zmieniony przez Misa-chan1906 (24-09-2014 o 17h16)