Link do zewnętrznego obrazka
Po wymamrotanych słowach Willa, które skwitowałem krótkim prychnięciem, w lesie zapadła cisza. Nawet wcześniej słyszane kroki umilkły, pozostawiając po sobie tylko wyobrażenie dźwięku. Stanąwszy pewnie na nogach, wsłuchałem się w ten bezgłos. Zwiadowca zniknął w zaroślach i już po chwili dochodziły stamtąd przytłumione odgłosy walki. Gdzie zniknęła druga osoba? Skupiłem całą uwagę na otoczeniu, rejestrując każdy najmniejszy dysonans. Jakiekolwiek trzaśniecie gałązki, szelest liści... Cokolwiek.
Jak na zawołanie za moimi plecami zaszeleściły drzewa. Napastnik nie zbliżał się do mnie, a oddalał. Groza mną zawładnęła, gdy uświadomiłem sobie, dokąd się kieruje. Roszpunka!
Rzuciłem się w stronę namiotu, wpadając do niego bez namysłu. Barczysty łysol przytrzymywał pod gardłem dziewczyny nóż. Nie wiele myśląc przygotowałem się do ataku, jednak przed ruszeniem z miejsca powstrzymał mnie zimny, pewny głos.
- Rzuć broń - wycedził głębokim głosem człowieka, który bywał w podobnych sytuacjach miliony razy i powoli zaczynało go to nudzić. Wzdrygnąłem się pod jego pozbawionym skrupułów, a jednocześnie lekko tępawym spojrzeniem. W ciemnym namiocie białka oczu mężczyzny błyskały groźnie. Nie potrzebowałem nie wiadomo jakiej wiedzy, by domyślić się, co planuje. Urozmaicenie, huh?
- Dalej - delikatne uniesienie głowy, gdy przykucnąwszy, położyłem nóż na ziemi. Walcząc z irytacją, odkopnąłem broń pod ścianki namiotu, tracąc tym samym źródło teoretycznego powodzenia w walce z gigantem. Jeśli coś choć na chwilę nie odwróci jego uwagi, Roszpunka pożegna się z głową, a ja wrócę do pudełka z kamieni wyłożonego usłużnym "tak ojcze". Ewentualnie obydwoje skończymy jako karma dla leśnych drapieżców.
- Czego chcesz? - spytałem, mając nadzieję, że facet nie dysponuje podzielnością uwagi i zajęty przedstawianiem celów nie poderżnie Roszpunce gardła, a z opóźnieniem zareaguje, gdy sięgnę po miecz. Na lewo ode mnie, przy wejściu do namiotu, leżała broń, którą w trakcie podróży mieliśmy przy sobie. Mężczyzna nie mógł jej nie zauważyć, ale nawet nie tknął rynsztunku.
Wyczekawszy na odpowiedni moment, skoczyłem w tamtą stronę i pochwyciłem miecz w ręce. Przyjemny ciężar wywołał pewny uśmiech. Teraz to ja miałem przewagę.
Odwróciłem się w stronę mężczyzny dokładnie w momencie, gdy ten, zorientowawszy się w sytuacji, przycisnął Roszpunkę mocniej do siebie, myśliwskim nożem kalecząc lekko jej szyję. Z pewnych oczu wyczytałem, że nie zawaha się przycisnąć mocniej.
- Nie radziłbym - wycedził, uśmiechając się w ohydny sposób, ukazując rządek białych zębów. Przez chwilę miałem wrażenie, że kły zwiadowcy są ostro spiłowane. Przesada.
- Zaryzykuję.
Jednym sprawnym ruchem ciąłem przed sobą, wytrącając z ręki łysego nóż. Może nie było to zbyt przemyślane i w pełni taktyczne posunięcie, bo przy odrobienie nieszczęścia, zamiast upuścić ostrze, mógłby wbić je aż po rękojeść w gardło kłaka, ale skutek wywołało pozytywny. Doskoczyłem do dziewczyny i popchnąłem ją w stronę wejścia do namiotu, gdzie, jak przez chwilę mi się zdawało, stał rozkojarzony Will. Zwiadowca z krwawiącą dłonią rzucał mi nienawistne spojrzenia. Jego twarz przybrała jeszcze szpetniejszy wyraz. Stanąłem pewnie naprzeciwko niego w pozycji kierunkowej, uginając w kolanach lekko rozstawione nogi i ważąc miecz w dłoni. Mężczyzna sięgnął po upuszczony nóż, a ja nie miałem zamiaru przeszkadzać mu w tym. W końcu pokonany zbyt szybko przeciwnik nie jest zbyt interesujący, a ja czułem potrzebę rozćwiczenia się w szermierce. Przekrok, krok, przekrok. Czubek sztychu trafił w ramię niemal bezbronnego mężczyzny, lekko go raniąc. Szybkie uderzenie poprzeczne i nóż ponownie wylądował na ziemi. Bez jaj, żadne z niego wyzwanie. Tym razem nie pozwoliłem łysolowi podnieść ostrza, unosząc mu głowę czubkiem miecza. Obróciłem głowę w stronę wejścia i potoczyłem lekko nieobecnym spojrzeniem po stojącej tam parze.
- Co z nim? – spytałem, trącając łysego delikatnie ostrzem.