Jedni lubią glany, inni trampki, sandałki, czy szpilki, a ja powiem, że moimi ulubionymi butami są miękkie, cieplutkie, puchate... papcie!
Bo któż nie lubi po całym dniu męczenia się w innych butach, wieczorem przyjść do domu i założyć mięciutkich paputków? Niech ten ktoś rzuci kamieniem. 
Natomiast jeśli chodzi o bardziej "wyjściowe" obuwie, to jak na kobietę butów mam wyjątkowo mało. Przez wiele, wiele lat (tj. około 5) praktycznie jedynymi butami jakie nosiłam były glany. Czy lato, czy zima - nieważne! Glany musiały być i jedynymi okazjami, przy których udawało się mnie namówić na przywdzianie innego obuwia były wszelakie imprezy okolicznościowe, czy wyjścia do teatru (ewentualnie momenty, gdy mateczka popadała w rozpacz i płakała, że ona nigdzie mnie nie weźmie, jeśli nadal będę miała to na nogach).
Niestety, latka mijał, ja się postarzałam, moje glany też i w zeszłym roku postanowiliśmy zakończyć ten jakże piękny, długotrwały związek. Oczywiście nie wyrzuciłabym moich kochanych glanów. Teraz leżą w kącie garderoby i tylko zerkam na nie tęsknym wzrokiem, gdy rano przegrzebuję sterty ubrań w poszukiwaniu koszulki albo swetra.
Ostatnio za to bardzo polubiłam się z butami na obcasie i od jesieni pomykam w butkach na dość wysokim, ale grubym i stabilnym obcasie, jednocześnie modląc się o to, by dalej było tak ciepło. W cieplejszych miesiącach chodzę głównie w tenisówkach, a okazjonalnie ubieram obuwie sportowe (głównie jak biegam, czy ćwiczę, albo mam danego dnia baaaardzo dużo kilometrów do przejścia).
Dodatkowo moja kolekcja butów jest dość uboga - nie wiem czy naliczę 15 par, co przy ogromie butów posiadanych przez moją mamą zdaje się być ilością taką, że cud, iż nie chodzę boso. 