x anhel ostatnio nie odezwał się przez calutką lekcję do babki od histy, tylko przez 45 minut siedziałam wyprostowana i patrzyłam w dal XD Ale to inna historia XD
Rozpisałam się, więc jak ktoś nie chce tego czytać, to niech oleje tę ścianę tekstu XD
Cały tydzień przed woj. konkursem z polskiego byłam zwolniona przez dyrektorkę z chodzenia do szkoły. A jak nie ma cię co najmniej tydzień, to masz bodajże 2 dni na nadrobienie zaległości i nic nie piszesz ani nie odpowiadasz. No i idę sobie w poniedziałek do szkoły (pierwszy raz miałam mieć lekcje z tym typem, a moja klasa miała z nim tydzień temu) no i mam fizykę. W ogóle to, jak on prowadzi lekcję i czego wymaga nas wkurzyło, ale to nic.
W pewnym momencie słyszę "Numer pierwszy do odpowiedzi!". Ja kompletnie zdezorientowana mówię mu, że mnie tydzień nie było (o czym wcześniej mu wspominałam), a on tylko z takim chamskim uśmieszkiem "Sprawdzimy to, sprawdzimy" i zaczyna przeglądać dziennik, po czym do mnie, że ja byłam. A ja mu tłumaczę, co i jak, że dyrektorka mnie zwolniła itd. Cała klasa ma taki bulwers o co gościowi chodzi i mu mówią, że mnie nie było, a ten mi zarzuca, że kłamię.
No to ja (nie na serio, tylko żeby mu pokazać, że to wszysko jest ustalone i MOGŁABYM to zrobić) mówię "przecież mogę choćby iść do sekretariatu, albo do dyrektorki to udowodnić", a on znów z tym chamskim uśmieszkiem "To idź."
Wtedy wstałam i wyszłam.
Wbijam do sekretariatu, rzucając piorunami z oczu i zaciskając pięści i przez zaciśnięte żeby mówię "Dzień dobry. Jest pani dyrektor?". Okazało się, że jej nie ma, więc powiedziałam sekretarce o co chodzi (że nauczyciel zarzuca mi kłamstwo), a ona tylko westchnęła i powiedziała "no tak, pan jest nowy", po czym poszła za mną do klasy i poprosiła tego dziadygę na chwilę. A on jak wrócił to tylko powiedział "następnym razem z jakimś pokwitowaniem przyjdź", a moja koleżanka "taak i jeszcze uzasadnienie na 5 stron".
Ale najlepsze jest to, że mój wychowawca powiedział, że przecież miałam zaznaczone nieobecności...