Tym razem najpierw praca konkursowa, a potem wyjaśnienia.
❀ ❀ ❀ ❀ ❀ ❀ ❀ ❀ ❀ ❀ ❀ ❀
Jest piękna. A niech mnie, ona jest taka piękna! Gdy pierwszy raz ją ujrzałem, spojrzenie jej błękitnych oczu niemal wgniotło mnie w odrapany mur sklepu spożywczego, koło którego akurat stałem. Trudno o chwilę tak prozaiczną i poetyczną jednocześnie. Nie mogę zapomnieć tego, z jak boską gracją porusza się jej ciało, gdy idzie, spoglądając ukradkiem na boki spod przymrużonych powiek, unosząc dumnie kształtną główkę.
To koniec. Już dłużej nie wytrzymam, nie ścierpię tych bezsennych dni i nocy. Muszę, po prostu MUSZĘ wyznać jej swoje uczucie. Inaczej chyba umrę. Znaczy – na pewno umrę, brak snu może przecież zabić, prawda? Gdy jest się niewyspanym, łatwiej można wpaść pod samochód i tak dalej.
Miiiiiiiiii mi mi mi mi miiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii! Miiiiiiiiiiiiii mi miii! Ekhu, ekhu, ekhu! Ptfu! No. Dobra. Ha, nie ma co, w końcu mam opinię najpiękniejszego głosu w całej dzielnicy. Lubię sobie podśpiewywać podczas wykonywania różnych codziennych i niecodziennych czynności, a już zwłaszcza podczas gry w szachy. To ostatnie niektórych strasznie rozprasza i irytuje, ale przecież nie będę się czymś takim przejmował. Swoją drogą, zupełnie nie rozumiem tej nowej mody na śpiewanie własnych utworów, praktykowane przez młodsze pokolenie. Gdzie tu klasa, gdzie sztuka? Na próżno szukać kunsztu w głupim: “Łaaa ła łaaaaaaa!”, wykrzyczanym z finezją równą okrzykowi, jaki wydajesz, gdy ktoś z rozmachem kopnie cię buciorem w zadek. No, nie jestem jakimś tam zmumifikowanym konserwatystą, ale tradycja to rzecz piękna i warto ją podtrzymywać. A już zwłaszcza tradycja dotycząca sztuki uwodzenia i opiewania miłości. Nie ma, powtarzam i powtarzać to będę do ostatniego tchu, nie ma i nie będzie pieśni odpowiedniejszej do wyznania tej umiłowanej swoich uczuć od “Isztaan w ogrodach nieswoich acz pachnących słodko w wieczór rześki a księżycowy rosą okryty”. Tylko niedouczone tłuki nie potrafią docenić piękna melorecytacji utworu, który dziś określono by najpewniej jako praprzodka wiersza wolnego.
Dooooobra, pozycja pod oknem zajęta, miiii mi mi mi mi miiiii, brzmię cudownie jak zawsze, księżyc romantycznie świeci na niebie, można zaczynać.
Iiiiisztaan o miiiiiiiiiinnnnnnnnieeeeeee surowejjjjjjjj
Iiiiiii zawszszsze chmuuuuuurnymmmm obliiiiczu
Ujrzaaaaaaaał dniiiiiiiaaaa pewnegoooo
Nilal w pałałałacu na atłaaasowych poduchchchachchch siedzącąąąą
Miiiiiaaaast zbyć drgnnnniiiieeeeeniiiiieeee serca, co poczuuuuuł w pierrrrsssssiiiii
Zammmmmmmmyśliiiiił się nad nnnniiiiiimmmmmmm
I ze zdziwiiiieeeenieeeem wiiieeeelkiimmmmmmmmmm odkrrrrrrrył
Że oto pokochaaaaaaaałłłłłł
Chccccciaaaaał wyznać jeeeeej swąąąą miiiiiiłłłłłość
Lecz miiiiiiiiłłła znikłaaaa mmmmmu z oczu
Na czasssss nnnnnniiieemiiiłłłosiernnniee długiiiii
Latemmm, gdy słłłoooońce prażyłłłooo, chowałała się w kommmmnatach
Jesieniąąą przy jasssnym ognnniiuuu w wyborrrrnymmm towarzystwiiiee sięęę bawiłłłaa
Zimąąą pod okrrryciemmm ciepłyłyłymmm przed zimmmmmnem się chowałaaa
Iiii wiossssną dopierrrroooo przez oknnnnoooo wyjrzałałała
A Iiiisztan pomyśśśślał, że czasss to dossskonałłłłyyy
Gdy wszyssssstko śśśśśpiewa i rośniiiiiieee, wyrosnąąąąć może też miiiiłołołołooość
Nnnniiee będzie zasssskoczeniiieem, że rrrrację miiiiiał niechybnnnnieeee
Nilal go umiiiiiłoooowała i każdy odtąąąąd wiedziaaaaaaał
Że miiiiiiiiiłośśśśććć swąąąą wyznawać wioooosnąąąą najlepieeeeee…
O matko jedyna!!! Co to było?! Prawie zginąłem! O milimetr, o milimetr minęła mnie śmierć, jej oddech musnął mój bok, poczułem to wyraźnie! Co to było? Co to? Co… Kartofel? Ktoś rzucił we mnie kartoflem?! KARTOFLEM?! Jak… jak… jak… jak śmieliście?! Banda głuchych jak pień nieuków! Kartoflem?! Kartoflem w najwspanialszego śpiewaka w dzielnicy?! Tylko nieczułe potwory nie mają sumienia, ale za to mają czelność przerwać miłosne wyznania! Pozbawieni słuchu prostacy! Bezguścia! Zakały świata…!
***
– Grażynka, czym ty w niego rzuciłaś?
– Kartoflem. Myślałam, że podziała, a kartofli mamy dużo, przyniosłeś ostatnio z Biedronki cały worek, więc nie szkoda.
– Nie wiem, ten może jaki kartoflożerny, bo drze się jeszcze bardziej. Dobra, zamknij to okno i wracaj do łóżka, jutro do pracy musisz wcześnie wstać, a on może zaraz przestanie. A na drugi raz bierz garnek i lej sierściucha wodą, na koty to zawsze działa.
❀ ❀ ❀ ❀ ❀ ❀ ❀ ❀ ❀ ❀ ❀ ❀
Tak więc oto wyjaśnienie, dlaczego koty zawsze marcują na wiosnę. Mit o Isztaanie i Nilal jest co prawda ciut niedokończony (nie do mnie pretensje, nie ja rzucałam kartoflem), ale myślę, że z grubsza wyjaśnia wszystko.
Imiona bohaterów mitu nawiązują do kultury Mezopotamii, według wikipedii istnieją bowiem dowody, że udomowienie kota miało miejsce gdzieś na obszarze Żyznego Półksiężyca, na długo przed tym, kiedy kot nubijski stwierdził, że można by wykorzystać te dwunożne brązowe kleksy, żeby mu służyły. Mniejsza z tym, że w Mezopotamii nie było zimy, to tylko mit, a mnie pory roku były potrzebne ;) A co do szachów - kocie szachy opisał Terry Pratchett w swojej genialnej książce “Kot w stanie czystym”, polecam.
Generalnie pomyślałam sobie, że skoro ostatnio napisałam wzniośle i poważnie, tym razem może trochę zażartuję, żeby nie było nudno. Najpierw wpadł mi do głowy pomysł, potem wymyśliłam końcówkę z kartoflem i Grażynką, a jeszcze potem, gdy wymyśliłam środek, doszłam do wniosku, że, cholera, ta durna pieśń musi się rymować, a ja nie umiem pisać wierszy! Po chwili mnie olśniło: “A nie, to przecież koty, to nie musi się rymować, musi być okropne, nierymujące się, a rytmiczny układ sylab ma być nieistniejącą czystą kpiną”. I tadam!, oto co wyszło :)