Droga Kuno! ~
Moja mentorko ~
Tak więc... Wróciłam z zaświatów! Niestety... Wybaczcie proszę tak długą nieobecność i brak rozdziałów. To był bardzo trudny czas w moim życiu, podczas którego zdarzyło mi się stracić wszystko, co miało dla mnie jakiekolwiek znaczenie. Niby gdy jest źle, łatwiej się pisze. Chyba, że to już jest ten stan, w którym nie ma się już siły, ochoty ani słów, w które można by swój ból ubrać i wyrzucić. O ile czuje się chociażby ból.
To coś, co wam dzisiaj serwuję, jest tworem, którego proces tworzenia rozpoczął się jeszcze w święta wielkanocne. Chociaż prawdę mówiąc... niewiele pozostało z tego, co tam pierwotnie było. I aż wstyd się przyznać, ale to chyba nawet lepiej... Mimo wszystko jest to dosyć obszerny fragment, łączący w sobie słowa sprzed miesięcy ze słowami z chwili obecnej, dlatego to wszystko może być miejscami Udajmy, że tylko miejscami... niespójne. To nie jest znów nic, co miałoby rozwinąć fabułę. To kolejna czarna plama. Jedynie marna próba uwolnienia umysłu z chociażby odrobinki ciemności, która siedzi wewnątrz.
Klasycznie, odpowiedzialności za nic nie biorę, mogę mieć nadzieję, że większość zniechęci się chociażby długością. Konstruktywną krytykę chętnie przyjmuję, jakiekolwiek komentarze również są mile widziane - każda szczera opinia jest cenna. Jeśli ktoś ma jakieś uwagi ale wstydzi się napisać publicznie, moja skrzynka jest otwarta, a ja nie gryzę tak bardzo jak wyglądam. Przynajmniej tak mi się zdaje... Żadna z moich ofiar się nie skarżyła... może po prostu nie zdążyły.
Ty odejdziesz, ale moje demony pozostaną ze mną na zawsze ~
Tak jak każdej nocy, kiedy powieki uparcie pozostawały otwarte, a sen nie przychodził, dziewczynka spędzała czas wpatrując się w księżyc. Zawsze widziała w nim coś niezwykłego - można by nawet rzec, że magicznego... Połyskujący srebrem towarzysz Ziemi, niezmienny od wieków, a jednak każdej nocy ukazywał inne oblicze. Siedząc na krawędzi łóżka i przypatrując mu się uważnie, dziewczynka nierzadko wyobrażała sobie, że unosi się i zmierza w jego kierunku. Gwiazdy były jedynymi kompanami podczas tej conocnej podróży. Idealnie sprawdzały się w roli słuchaczek, ale również, co bardziej interesowało cierpiącą na bezsenność istotkę, chętnie dzieliły się z nią różnorakiego rodzaju przemyśleniami... Jako odwieczne obserwatorki świata, znały ogrom ciekawych historii. Wystarczyło wsłuchać się wystarczająco dobrze, a można było poznać losy każdego mieszkańca Ziemi.
To oczywiście nie wszystko - lecąc ku światłu, przecinając ciemności nocy na swoim magicznym, ożywionym łóżku, zawinięta w koc dziewczynka słuchała o ideach i wartościach, które niegdyś zamieszkiwały Ziemię, ale zostały zabite i zapomniane przez podłe i okrutne istoty zwane ludźmi. Gwiazdy, które na ogół pięknie i spokojne prezentowały się na nocnym firmamencie, zaczynały migotać złowrogo, gdy mówiły o tym nędznym gatunku, który usilnie dążył do autodestrukcji. Ludzie to chyba jedyne takie stworzenia, które pragnąc tylko i wyłącznie własnego "dobra", wspinają się po drabinie sukcesu, nie bacząc na to, jak często jest zbudowana ze szczątek tego, co na prawdę można by nazwać dobrem. Pieniędzmi zastępują miłość, pracą bliskich i sądzą, że tak właśnie wygląda szczęście.
Dziewczynka, chociaż nie zawsze do końca wszystko rozumiała, chłonęła słowa jak gąbka. Nie wiedziała, dlaczego przez plecy tak często przebiegał jej ten dziwny dreszcz przerażenia, ale lubiła jego mieszankę z nutką ekscytacji.
***
- Dlaczego dziś? Dlaczego akurat dziś? - pytała w myślach, a łzy ściekały powoli po jej policzkach.
- Bo dziś jest idealny moment! - Odparły niemal natychmiast one, a pokój wypełnił się odgłosami dźwięcznych, aczkolwiek szyderczych śmiechów. Dziewczyna zatkała uszy najmocniej, jak tylko potrafiła, ułożyła się na boku i wbiła wzrok w księżyc. Ten sam blady, odległy księżyc, który wyglądał dziś dokładnie tak samo jak wtedy. Chciała krzyczeć, ale była bezsilna. Owładnięta tym wszechogarniającym i dławiącym uczuciem... Niczego... Pustki, która chociaż powinna być z założenia niebytem, dziś była obecna aż nadto - namacalna, dławiąca i ciężka. Odbierająca oddech. Nie próbowała nawet zamykać oczu. Wiedziała, że to może jedynie pogorszyć sytuację.
Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego tu są. Od kiedy spędzała więcej czasu z Anką, potrafiła jakoś nad nimi zapanować. Zdarzały się nawet dni, kiedy jakby zapominała o ich istnieniu... Ale... kiedy tylko pożegnały się z niebieskooką niezbyt przyjemną wiadomością... Kiedy ostatnie słowa wypowiedziane danego dnia zdawały się kryć chociaż nutkę niechęci... Kiedy Anka sprawiała wrażenie po prostu nie mieć już siły, bądź ochoty, rozmawiać dłużej z Baśką, ta druga wpadała w panikę, a one... One urządzały wtedy żer. Najgorzej było wtedy, kiedy Anka danego dnia się w ogóle nie odezwała. Tak jak tego dnia.
To zaskakujące jak bardzo można się uzależnić od drugiego człowieka - przywiązać się do niego, uwiesić się na nim i liczyć na to, że będzie już zawsze. Zrzucić na niego wszystkie swoje troski i dzięki niemu poczuć się normalnie. A potem... A przecież nic się w zasadzie nie stało. Nic nieprzyjemnego nie zostało wypowiedziane... A one wracały, karmiąc kłamstwami i przemocą.
- Jesteś nikim. Dla nikogo nic nie znaczysz. Myślałaś, że ona jest w stanie cię uratować? Pokochać? Takiego potwora? Proszę cię! Jesteś bezużyteczna. Zrobiłaś kiedykolwiek dla kogoś cokolwiek dobrego? Potrafisz tylko zawadzać i ranić! - krzyczały głośno, uczepiając się mocno każdej z jej kończyn za pomocą swoich czarnych paluchów. Pokrywały wszystko lepką, brudną mazią, za której pośrednictwem wnikały głęboko w skórę. Usta dziewczyny zostały zaklejone, uniemożliwiając wydostanie się jakichkolwiek dźwięków na zewnątrz i jedynie nieme łzy, wypływające z martwych oczu, mogły być świadectwem jakichkolwiek uczuć...
- Pamiętasz ten dzień? Pamiętasz? - pytały, szepcząc jej prosto do ucha tak, jakby zakrywające je dłonie nie były najmniejszą przeszkodą - Pamiętasz ten pierwszy raz?
Dziewczyna skuliła się gwałtownie, a pokój ponownie wypełnił głośny śmiech. Oczywiście, że pamiętała. Takich rzeczy się nie zapomina. Nawet jeśli na chwilę ból opuszcza nasze kości - zawsze wraca. Czasem ze zdwojoną siłą. Zwłaszcza wtedy, kiedy zdążymy się od niego odzwyczaić. Kiedy nadzieja zdąży rozgościć się i zadomowić w sercu... Wtedy jest idealny moment by ból wrócił, niszcząc i zabijając wszystko co napotka na swojej drodze, zdobiąc przy okazji szkarłatnymi wstęgami krwi.
- Dlaczego mi to robicie? - spytała w myślach, nie mogąc wydusić z siebie nawet sylaby.
- Jak to? Przecież nam pozwoliłaś... Mówiłaś, że pamiętasz ten dzień...
Pamiętała. Chociaż wolałaby nie pamiętać.
***
Dziewczynka siedziała jak zwykle na krawędzi łóżka, zawinięta w swój ulubiony kocyk z „jej własnym wycinkiem nocnego nieba” i z troską wpatrywała się w księżyc. Nie wyglądał tego dnia najlepiej... Jeszcze bardziej blady i niemrawy niż zwykle. Ponadto otaczała go aureola w niezdrowym, czerwonawym kolorze. Stworzonko nie rozmawiało z gwiazdami. One również zdawały się bardziej odległe niż zwykle, zresztą - dziewczynka sama nie miała siły, ani ochoty mówić czy też słuchać. Martwiła się o swojego ojca, który trzeci dzień z rzędu nie wrócił do domu na noc. Pokłócił się o coś z mamą i wyszedł z domu trzaskając drzwiami. Do tej pory się nie zjawił...
Zegar wskazywał okolice godziny trzeciej, gdy dało się słyszeć dosyć wyraźny trzask drzwiami, niemal natychmiast owocujący krzykami. Dziewczynka zerwała się od razu na swoje koślawe nogi i, najciszej jak tylko potrafiła, zbiegła po schodach. Wystarczyło wyjrzeć lekko zza rogu, by dostrzec chwiejną sylwetkę ojca i niemal czerwoną z wściekłości twarz matki. Mała istotka postanowiła więc zostać za względnie bezpiecznym rogiem, próbując skupić się na słowach wybiegających z nadmierną prędkością z ust jej rodziców. Niewiele potrafiła wychwycić, jednak kilka słów jakby spowolniło i uderzyło dogłębnie w jej serduszko.
- Mam tego serdecznie dosyć! - brzmiały pierwsze słowa matki, które tej nocy stały się aż nadto wyraźne - Ty sobie hasasz nie wiadomo gdzie, a ja tu muszę siedzieć z tym paskudnym bachorem!
- Dawałem ci pieniądze. Mogłaś ją usunąć. Nie musiałabyś się męczyć ani z nią, ani ze mną. - odparł spokojniejszym, aczkolwiek nieco bulgocącym głosem ojciec, a dziewczynka poczuła, że coś w niej pęka. I pojawił się ból. Ból jakiego nigdy wcześniej nie czuła. Miażdżył jej płuca i wywracał wnętrzności. Zmuszał jej małe, chorowite serduszko, by biło znacznie szybciej niż powinno...
Wbiegła z powrotem po schodach i ukryła twarz w poduszce. Nie chciała by gwiazdy widziały, że płacze. Nie rozumiała co się dzieje. Co się z nią dzieje. Nie wiedziała co konkretnie ojciec miał na myśli mówiąc "mogłaś ją usunąć", jednak ze słów obojga rodziców wywnioskowała, że jej nie chcieli. Nie potrzebowali. Że w jakimś stopniu była przeszkodą i przez nią nie mogli być szczęśliwi. Że byłoby im lepiej gdyby nie pojawiła się na świecie...
Chciała porozmawiać z gwiazdami. Posłuchać, co mają jej dzisiaj do powiedzenia. Nie myśleć o tym, co właśnie usłyszała. Nie myśleć najlepiej o niczym. Gwiazdy zawsze miały dużo do powiedzenia. Zawsze, tylko nie dziś... Dziś sprawiały wrażenie kompletnie niezainteresowanych tym, co się działo. Dziewczynka patrzyła na nie błagalnie, załzawionymi oczami, ale jej dotychczasowe towarzyszki ani drgnęły. Były odległe, zimne i martwe...
Wtedy pojawiły się One...
Wkradły się powoli przez szczelinę pod drzwiami. Najpierw jedna, a zaraz za nią kolejne dwie. Pierwsza przysiadła się obok, na krawędzi łóżka i delikatnie pogładziła dziewczynkę po udzie.
- Spokojnie... Wszystko jakoś się ułoży. Nie jesteś sama. – wyszeptała łagodnym głosem istota wyglądająca jakby była zrobiona wyłącznie ze sklejonych ze sobą drobinek mroku.
- Jesteśmy z tobą. I będziemy już zawsze. o ile nam pozwolisz... - Szepnęła nieśmiało druga. Zdawała się łagodnie uśmiechać do dziewczynki.
Małemu stworzonku na chwilę rozjaśniły się oczy, tylko po to, by za moment znów przygasnąć. Tak jak zgasły dla niej pozory rodzicielskiej miłości oraz gwiazdy za oknem.
- Spokojnie... my cię nie zostawimy. Nigdy. – szepnęła trzecia. Dziewczynka słysząc to skinęła jedynie lekko głową. Ciemne istoty w chwili obecnej były jej obojętne bardziej niż liście opadłe z drzew poprzedniej jesieni...
- A więc? Możemy zostać? – zapytała ponownie pierwsza. Jej... kończyna, czymkolwiek była, powoli wędrowała wzdłuż nogi dziecka.
- Zostańcie, jeśli musicie. – wyszeptało bez entuzjazmu stworzonko i w tym momencie nocne istoty zaczęły się mnożyć. Brały się nie wiadomo skąd, a ich oblicza nie były już tak przyjazne jak na początku. Ta, która do tej pory gładziła delikatnie udo dziewczynki, ze śmiałością powędrowała w górę. Tam, gdzie nikt nie powinien mieć dostępu. Nikt, kto nie został uprawniony przez dziwne zjawisko zwane miłością. Mroczna istota miała tego świadomość, ale nie planowała się zatrzymać. Była nocną zmorą, nie interesowało jej co powinno się dziać, a co nie. Poszukiwała jedynie własnej satysfakcji. Strachu ofiary. Obrzydzenia i bólu.
Dotyk, który z początku był delikatny, ciepły i pokrzepiający, teraz stał się nachalny i niemal brutalny. Zimny. Nieludzki. I przede wszystkim zakazany i bolesny. Do pierwszej istoty przyłączyły się kolejne, oplątując wątłą istotkę i wchłaniając ją całą. Zakryły jej oczy. Wypełniły usta i płuca czarną mazią. Nie oszczędzały niczego. Dotykały, smarowały i ładowały się gdzie tylko chciały. Zadawały dziecku niewyobrażalny ból. Zarówno fizyczny, jak i psychiczny, nie przejmując się tym ani trochę. W końcu one czerpały z tego wyłącznie przyjemność. A to one były ważne.
Dziewczynka nawet nie protestowała. Nie wiedziała co się dzieje. Czuła istoty na sobie i w sobie. Czuła ból, ale nie mogła nawet drgnąć. Nie chciała walczyć. Nie miała siły. Czuła, że zasłużyła. Na cały ten ból, nienawiść i obrzydzenie. Tamtej nocy straciła siebie. Znienawidziła ciało i życie. Tamtej nocy przepadł ostatni ślad blasku w jej szarych oczach, który nie wrócił już nigdy...