Link do zewnętrznego obrazka
Dziewczyna ~ Misa-chan1906
Zjawa ~ Ojsa
Link do zewnętrznego obrazka
Ostatnio zmieniony przez Ojsa (29-03-2015 o 21h41)
Link do zewnętrznego obrazka
Dziewczyna ~ Misa-chan1906
Zjawa ~ Ojsa
Link do zewnętrznego obrazka
Ostatnio zmieniony przez Ojsa (29-03-2015 o 21h41)
Amanda Gardner
Link do zewnętrznego obrazka
Link do zewnętrznego obrazka
~Godność~ W papierach wpisano Amanda Gardner
~Wiek~ 16
~Płeć~ Kobieta
~Orientacja~ Kto ją tam wie
~Kolor oczu~ Fiołkowe
~Kolor włosów~ Czarne
~Sylwetka~ Szczupła, wątła
Link do zewnętrznego obrazka
Link do zewnętrznego obrazka
Link do zewnętrznego obrazka
~Inne~
~ Od 4 lat siedzi w psychiatryku.~
~ Jako siedmiolatka w obronie siostry zamordowała mężczyznę. Od tego czasu boi się płci przeciwnej.~
~ Przyzwyczaiła się do rozmawiania ze sobą lub z wyimaginowanymi istotami,
dlatego też mówi o sobie w 1 os. l.mn.~
Ostatnio zmieniony przez Misa-chan1906 (30-03-2015 o 20h27)
Link do zewnętrznego obrazka
Link do zewnętrznego obrazka
Link do zewnętrznego obrazka
Link do zewnętrznego obrazka
Godność
Luiza McMore
Wiek
18
Płeć
kobieta
Kolor włosów
śliwkowy
Kolor oczu
czarny
Link do zewnętrznego obrazka
Link do zewnętrznego obrazka
Link do zewnętrznego obrazka
~ Parokrotnie nieskutecznie leczona z bulimii ~
~ W psychiatryku była również przetrzymywana z powodu autoagresji ~
~ Rodzice oddali ją do ośrodka tak jakby pozbywali się problemu ~
~ Naturalnie ma włosy siwej barwy ~
~ Zmarła w wyniku pęknięcia przełyku podczas zwracania posiłku (efekt wieloletniego nadtrawiania organu), nie ma jednak świadomości o tym, że nie należy już do świata żywych. ~
Amanda Gardner
Rozbawione spojrzenie pary fiołkowych oczu bacznie śledziło każdy ruch stojącej po drugiej stronie pokoju pielęgniarki o tycjanowskich włosach. Stanowiły one jedyne miejsce w pozbawionym żywych kolorów pomieszczeniu, gdzie wzrok nie napotykał przerażającej pustki i nicości. Gdy siedzisz zamknięty w jednym pomieszczeniu od wielu lat jedynymi kolorami, jakie rozpoznajesz jest czerń pod zamkniętymi powiekami i biel ścian. Dlatego widok człowieka jest takim miłym urozmaiceniem. Którego my nie potrzebujemy.
-Nie potrzebujemy - wyszeptała, a wątłym ciałem wstrząsnął chichot. Dziewczyna przyciągnęła nogi mocniej do klatki piersiowej, a brodę oparła na kolanach. Wąską twarz przekręciła zdziwiona w bok, a na usta wdarł się delikatny uśmieszek. Siedząc w takiej pozycji wyglądała jak porcelanowa lalka narażona na wszystkie niebezpieczeństwa zewnętrznego świata. - Nie jesteśmy przecież same, prawda? Przychodzą do nas inni, wiesz? - pasmo kruczoczarnych włosów opadło jej na twarz i przysłoniło jedno fiołkowe oko obserwujące ignorującą ją pielęgniarkę. Pozbawione kolorów, chorobliwie blade policzki wydęła niezadowolona z braku zainteresowania ze strony starszej kobiety. Przez chwilę na jej twarzy gościł ból, jednak został on niemal natychmiast zastąpiony przez teoretycznie niewinną błogość, a z anielskich oczu popłynęło rozmarzenie. Przy akompaniamencie strzyknięć stawów zmieniła pozycję do siadu tureckiego z tym, że rozjechały jej się nogi i siedzeniem wylądowała na średnio miękkim łóżku. Kołysząc się nieznacznie prawo-lewo nie spuszczała wzroku z pielęgniarki. - Patrz na dziecko patrz, śmierć już trzyma straż. Bo przy skroni lufę trzyma, huk- i nie żyje dziecina - w pomieszczeniu znów rozległ się szaleńczy chichot, jednak na krągłej kobiecie nie wywarło to żadnego wrażenia. Była przyzwyczajona do dziwnych akcji swoich pacjentów, a ta koścista istota nie stanowiła wyjątku od przyjętej lata temu reguły. Nawet jeśli nauczyła się nie przejmować ciągłymi dziwnymi zachowaniami ludzi podlegających opiece, umiała dostrzec, gdy w ich zachowaniu coś się zmieniało. W przypadku umieszczonej tu cztery lata temu dziewczyny była to coraz większa desperacja i zafascynowanie śmiercią, bijące z pojawiających się w każdym dialogu wierszyków. - Czemu ona nie zwraca na to uwagi? Ej, czemu się z nami nie zabawisz? - Bo zabiłyśmy człowieka. Ona się nas boi, tak jak inni. To dlatego nas tu zamknęli. - Naprawdę? Nie chcą nas, bo broniłyśmy siostrzyczki? Ale siostrzyczka mówiła, że będą nas podziwiać! Powiedziała tak, siostrzyczka nie mogła nas okłamać! - Wciąż zero reakcji. Kobieta skończyła to, co robiła i bez słowa opuściła salę, zostawiając bliską histerii dziewczynę zwiniętą w kącie szpitalnego łóżka. Po chwili dało się słyszeć ciche łkanie na przemian z szaleńczym chichotem. - Nie mogła... Siostrzyczka by nas nie okłamała! Ale... Gdzie jest w takim razie nasza siostrzyczka? -ciche słowa płynęły z sinych ust dziewczyny. Zwinęła się ponownie w kłębek, zawodząc i trzęsąc się od płaczu. Nikogo z nami nie ma, zrozum, aniołku. Jesteśmy nikim dlatego ludzie nas nie chcą. Zerem totalnym, bezwartościowym śmieciem, nieudanym eksperymentem. A wadliwe sztuki nie mają prawa bytu. - Czemu więc nas nie zabili? Mogli to zrobić już dawno temu! - Aniołku, oni się nami bawią. Obserwują, ile jeszcze zniesiemy. Bo po co mają sobie brudzić ręce naszą krwią, gdy wystarczy nas pchnąć ku odebraniu sobie samemu życia. Oni tego oczekują, aniołku. A dobre dziewczynki słuchając się mam. Dziewczyna złapała się za głowę i zaskomlała cicho. Po policzkach potoczyły się łzy, a z wargi popłynęła krew. Zawsze na wspomnienie rodziców reagowała w podobny sposób, przygryzała sobie do krwi wargę, rozdrapywała stare rany i czekała, aż czerwona ciecz zabarwi sterylnie białe prześcieradło. Ból był lepsze od wspomnienia niezadowolonych ze wszystkiego co robiła opiekunów.
Link do zewnętrznego obrazka
Klasyczny scenariusz. Nie ma to jak zwykle zjeść ile tylko się dało w szpitalnej stołówce, pomagając przy okazji koleżanką z oddziału cierpiącym na anoreksję zjeść ślicznie ich obiadki. Tylko teraz znów to potworne poczucie winy i poczucie przepełnionego żołądka. Tak na prawdę miałam już gdzieś wszystkie zalecenia pielęgniarek i ludzi mnie otaczających. Gdy tylko widziałam jedzenie nie było dla mnie barier ani ograniczeń. A potem czułam się jak gówno. Dosłownie. Zaraz po wyjściu z sali pielęgniarki opiekunki, z bardzo rozczarowaną moim zachowaniem miną, postanowiłam dopełnić rytuał. Co z tego, że do łazienki puszczają tylko z nadzorem, z pokoju pozabierali wszystkie doniczki i inne przedmioty, do których mogłabym wyzbyć się tego, co niedawno znalazło się w moim żołądku. Gdy tylko usłyszałam, że kroki na korytarzu cichną, postanowiłam załatwić to na podłogę. Na samym środku pokoju – skoro nie było innego wyjścia. Bo tak na prawdę, co mogli mi zrobić. Nic mi już więcej nie mogli zrobić. Nie dadzą mi następnego obiadu? Lepiej dla mnie, nie będzie mnie dotykać to beznadziejne poczucie winy, nurtujące mnie za każdym razem i jak paskudny robal przemieszczające się wzdłuż moich zwojów w mózgu.
Z ulgą stwierdziłam, że mój organizm przyzwyczaił się do tych czynności do tego stopnia, że nie potrzebowałam już żadnego wsparcia. Nie musiałam już połykać reklamówki, wpychać sobie do gardła szczoteczki do zębów, ani nawet palców. Wystarczyło przybrać odpowiednią pozycję, otworzyć gardło i odpowiednio mocno nacisnąć na brzuch.
Pierwsza fala za mną. Jednak poczułam ból w gardle. Początkowo mały, a potem wzrastający. Nie przerywałam jednak. Musiałam się tego z siebie pozbyć. Ale nie mogłam. Tak jakby to wszystko postanowiło zatrzymać się w połowie drogi, wywołując niesamowity ból. Krztusząc się odsunęłam się od nieprzyjemnie pachnącej kałuży na środku pokoju. Ból rozdzierał mnie całkowicie od środka, tak jakby ktoś tam wrzucił zapaloną petardę. I nie mogłam oddychać. Po chwili moje płuca też przerażająco bolały, a ja nie mogłam ani złapać oddechu, ani krzyczeć o pomoc, ani nawet jęknąć z bólu. Potem chyba straciłam przytomność. Ostatnią rzeczą, która pamiętam, jest głośne skrzypnięcie ciężkich stalowych drzwi, będących barierą dzielącą mnie od reszty szpitala.
Link do zewnętrznego obrazka
Ocknęłam się leżąc w tym samym miejscu i tej samej pozycji co wcześniej. Z paniką złapałam się za Śmierdząca kałuża na środku podłogi zniknęła. Tak samo, jak moje ubrania z szafy, która stała otworem, tak samo z resztą jak i drzwi. Drzwi do pokoi były otwarte tylko wtedy, gdy nikt w nich nie mieszkał, więc wnioski nasuwały się same - Postanowili mnie wyrzucić? – zastanowiłam się chwilę. Może to i całkiem dobra opcja. Tylko z czego ja się utrzymam? Jestem już pełnoletnia, rodzice mogą nie zechcieć przyjąć mnie z powrotem pod dach, zwłaszcza że z taką przyjemnością się mnie stamtąd pozbyli. Wzdychając ciężko podniosłam się z podłogi i postanowiłam się jeszcze przejść po ośrodku, skoro prawdopodobnie mam się z nim pożegnać. - Dziwne, ktoś powinien mnie pilnować i poinformować mnie o tym, ze mam opuścić ośrodek. No i wskazać mi drogę, bo można się tu zgubić. – pomyślałam kierując się do łazienki. Przy jednej z dwóch umywalek stała Katlin. Była mi najbliższą z „anorektycznych przyjaciółek”. A tak na poważnie – na prawdę była moją jedyną przyjaciółką i powierniczką moich problemów. Przywitałam się cicho, dziewczyna jednak zupełnie to zignorowała. Wyglądała przerażająco. Mocno zapadnięte policzki, wydawały się jeszcze bardziej zapadnięte, do tego opuchnięte oczy od łez i puste spojrzenie we własne odbicie w lustrze. Pomachałam jej dłonią przed twarzą, a ona zupełnie to zignorowała. Odpuściłam z westchnięciem. Nie ma takiego w tym miejscu, który po pewnym czasie nie oszaleje. Jednak zdziwił mnie nieco ten fakt. Katlin zawsze dobrze się trzymała. - Katlin? – wyszeptałam, sprawdzając czy dziewczyna w ogóle jeszcze kojarzy co się wokół dzieje – Katlin, co się stało? – z coraz większym przerażeniem patrzyłam na zgon emocjonalny swojej jedynej przyjaciółki. Przynajmniej tak mi się wydawało. Chwyciłam ją za dłoń i próbowałam ją unieść i przycisnąć sobie do serca, ona jednak wciąż bezwładnie wisiała, tak jakby mi się wyślizgując. Po chwili, ze łzami w oczach, postanowiłam zrezygnować. Oparłam się o drugą umywalkę i pozwoliłam płynąć łzom. Odkręciłam kran i przemyłam twarz i usta. W tym momencie, wzrok mojej przyjaciółki przeniósł się w moją stronę. Był przerażony. Katlin się bała. Spojrzałam w lustro. - Nie wyglądam dużo gorzej niż zwykle, nie powinna się tak przestraszyć. – pomyślałam, po czym zakręciłam wodę, co wywołało jeszcze szersze otwarcie oczu dziewczyny. Wszystkie jej mięśnie były napięte i po chwili zwyczajnie wybiegła z łazienki. Pobiegłam za nią, ale gdy wbiegła do „swojego pokoju” zatrzasnęła za sobą drzwi. Przez kratę w drzwiach (służącą by pielęgniarki miały szybki wgląd w to co się dzieje) dostrzegłam, że wczołgała się pod łóżko. Po całej podłodze walały się wysmarkane chusteczki, a przez krzesło przewieszoną czarną sukienkę. - Może ktoś jej umarł... lepiej będzie, jeśli jednak zostawię ją samą. – pomyślałam smutno i odsunęłam się od drzwi. Przeszłam się do stołówki. Właśnie trwał obiad. Dziwne, że nie zmusili Katlin by przyszła. W końcu obowiązywał przepis, że anorektyczni akurat należy zmuszać do jedzenia. Gdy mijałam jedzących ludzi, zdziwił mnie fakt, że nie miałam najmniejszej ochoty na jedzenie. Miłe uczucie. Móc spojrzeć na jedzenie, powąchać jego cudny zapach, ale nie musieć się na nie rzucać. - Czyżby podali mi jakiś cudowny zastrzyk, gdy byłam nieprzytomna? – pomyślałam, po czym zaśmiałam się sama z absurdu własnych myśli. Podeszłam do stołu z kartkami z nazwiskami, gdzie za każdym razem trzeba było oznaczać swoją obecność na posiłkach. Swoje nazwisko zobaczyłam wykreślone, co oznaczało, że na prawdę wypisali mnie z listy pacjentów.
W takim razie, postanowiłam poszukać jakiegoś wyjścia. Poza tym... dokąd zabrali moje rzeczy? Odesłali je rodzicom? - minęłam ciężkie przeszklone drzwi, które głośno trzasnęły. Moja pielęgniarka opiekunka z równie zapuchniętymi oczami, bez uniformu, właśnie ciągnęła walizkę do windy. Ale nie było to moja walizka. - Może przenoszą ją na inny poziom. Tylko czemu ona też płacze. – wsiadłam za nią do windy. Zupełnie mnie ignorowała. Piętro niżej winda się zatrzymała i wsiadła „Miranda Alban – doktor psychiatrii – specjalizacja w zaburzeniach schizofrenicznych” - przynajmniej tak głosiła jej plakietka. Wysiadłam na tym poziomie, korzystając z tego, że obie zajęły się rozmową.
Na korytarzu było cicho. Podejrzanie cicho. Zwłaszcza jak na ten dział ośrodka. Potem wszystko się wyjaśniło, gdy pielęgniarka opuściła jedną z sal. Drzwi były dużo grubsze a w miejscu krat z naszego oddziału znajdowały się grube, dźwiękoszczelne szyby. Gdy kobieta wychodziła, dało się słyszeć głośny, żałosny krzyk. Kobieta bez emocji zamknęła drzwi, tak jakby zupełnie nie interesowało jej co dzieje się w środku. Podbiegłam do szyby i spojrzałam do środka. Na łóżku siedziała czarno włosa dziewczyna i rozdrapywała rany na nadgarstku. Płynęła z nich jasnoczerwona krew w sporych ilościach. Zaczęłam krzyczeć na kobietę na korytarzu i walić w drzwi. Tak bardzo pragnęłam się znaleźć po drugiej stronie i coś zrobić. Nie mogłam jej pozwolić umrzeć. Nie mogłam pozwolić, by cierpiała z powodu braku odpowiedzialności personelu. Jak ja. Przemknęło mi przez myśl, ale zignorowałam to, bo po chwili nie mam pojęcia jak, znalazłam się wewnątrz pokoju dziewczyny. O niczym nie myśląc rzuciłam się na prześcieradło pokrywające łóżko dziewczyny i zrobiłam z niego prowizoryczny bandaż, przysunęłam się do dziewczyny i chciałam zawinąć jej nadgarstki, ona jednak dalej drapała, nie chcąc mi na to pozwolić. - Proszę, pozwól mi. – powiedziałam niemal przez łzy, nie mogąc już wytrzymać natłoku myśli, wskazujących na to, co może stać się z dziewczyną, jeśli się nie zgodzi.
Amanda Gardner
Przyciśnięcie, pociągnięcie, przyciśnięcie, pociągnięcie. Mechanizm, który znała aż za dobrze, ale który zawsze działał. Zawsze, bez wyjątku. W każdej sytuacji ból fizyczny wydawał się atrakcyjniejszy od przyjmowania świata takim, jakim był. Od nienawiści płynącej z każdej strony. Od wszechobecnego chłodu i odrzucenia. Od własnych, chorych myśli, z których najgłośniejsza dyktowała o jej śmierci. Od samotności, do jakiej z trudem przywykła. Od ludzi, parszywych istot chcących ją zranić. Niewyraźna rzeczywistość, świat bardzo odległy i obcy, kładła się czerwonymi kreskami na bladej skórze jej nadgarstków, a ciemnoczerwona ciecz skapywała na prześcieradło. Kropla za kroplą zdobiły sterylnie biały materiał w abstrakcyjne wzory. Uspokajający widok, działający jak miód na serce. Mocniej, szybciej, aniołku. Drapmy mocniej, by zobaczyć więcej krwi. Nie możemy zrobić tego, co zawsze, bo zabrali nam wszystkie ostre przedmioty. Ale my umiemy sobie radzić. Nie boimy się, aniołku, strach nie leży w naszej naturze. Doskonale wiemy, że życie jest chorobą, a śmierć jedynym lekarstwem. Dlatego zróbmy to, ku uciesze naszych oprawców. Bądźmy posłuszne i skończmy z tym wszystkim. Poddajmy się, przecież i tak nic nas tu nie trzyma, a po drugiej stronie będzie nam lepiej. Dlatego drapmy mocniej, najpierw stare rany, potem kostki palców, a dalej jakoś sobie poradzimy. Coś wymyślimy, by ujrzeć tamten świat. Będzie pięknie, zaufaj nam, słoneczko.
Sine usta bezgłośnie powtarzały ostatnie zdanie, a dziewczyna z chorą determinacją drapała jeszcze szybciej. Wbijała paznokieć w skórę, zdrapywała zaschniętą krew i ropę, a czynność powtarzała dopóty ta nie przyniosła oczekiwanego efektu. Informacja o otwartej ranie docierała do mózgu, a ona czuła niewyobrażalną ulgę i kontynuowała proces. Więcej krwi, więcej bólu, coraz mniej kontaktu z rzeczywistością. Wystarczyło zatracić się w tym przyjemnym na swój sposób uczuciu, by stracić kontrolę nad ciałem i resztki świadomości. Dać się porwać chorym myślom i nakarmić je uległością i podporządkowaniem. To był kojący stan, chwilowe oderwanie od brutalności świata zapewniało jej jako takie funkcjonowanie. Dlatego też Amandzie nie spodobało się, gdy kawałek zwiniętego prześcieradła przysłonił jej widok na własne dzieło. Zacisnęła dłonie w pięści gotowa naskoczyć na tego, kto przerwał paliatywny proceder. Tym nie mniejsze było jej zdziwienie, gdy zapuchniętymi oczami natrafiła na pustkę, a cichy wręcz błagający głos rozległ się w pomieszczeniu. Gwałtownie cofnęła rękę i odsunęła się najdalej jak mogła, niemal wtapiając się w ścianę swojej celi.
-Co to jest? Co się dzieje? Czego od nas chcą? - wyszeptała drżącym głosem, a odpowiedziała jej jedna, natarczywa myśl. Tego co wszyscy, skrzywdzić. Każdemu zależy na naszym bólu, a my musimy cierpieć, by odpokutować to, co zrobiłyśmy. Dziewczyna podciągnęła nogi pod brodę i objęła je rękami. Palce nerwowo błądziły po odsłoniętej skórze zbyt chudych nóg, gdzieniegdzie zostawiając za sobą czerwony ślad zadrapania. Wzrok raz po raz wędrował w miejsce, w którym przypuszczalnie stała istota będąca posiadaczem słabego głosu, jednak nikogo w tam nie widziała. Jedynie kawałek materiału, ozdobiony kroplami krwi i złożony zbyt starannie jak na wytwór kościstych palców, świadczył o tym, że ktoś tu był. Amanda powoli wróciła do dawnej pozycji zachowując bezpieczną odległość od kawałka materiału. Ciekawość jednak wzięła górę i przysunęła się nieznacznie. Po raz pierwszy od dawna głos, który słyszała, nie należał do niej, czy rozbrzmiewał w jej głowie. Był rzeczywisty. Przynajmniej trochę. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że brzmiało w nim coś arealnego. Mimo wszystko niepewnie wyciągnęła drżącą rękę w kierunku teoretycznego miejsca przebywania właściciela płaczliwego głosu.
Link do zewnętrznego obrazka
Krew. Dużo krwi. Wszędzie. Jej widok zawsze mnie uspokajał, ale nie dziś. Dziś był powodem mojej paniki. Pewnie dlatego, że zazwyczaj patrzyłam tylko i wyłącznie na swoją krew. I niczyją inną.
Dziewczyna cały czas szeptała sama do siebie i uporczywie drapała. A ja już niemalże krzyczałam błagając ją by przestała. W pewnym momencie, chyba mnie zauważyła, bo przestała i wyciągnęła dłoń w kierunku mojego ramienia. Zanim zdążyła mnie dotknąć, mocno chwyciłam jej rękę i zabandażowałam kawałkiem prześcieradła. W obawie, że dziewczyna będzie próbowała to rozwiązać, usiadłam na jej ręce, już nie zważając na jej ból. Przynajmniej się nie wykrwawi. Przyciskając tę dłoń do materaca, błyskawicznie wydarłam kolejny pas z prześcieradła, które porwało się dużo łatwiej niż powinno. Tak jakbym nagle zrobiła się silniejsza. Nieco brutalnie pochwyciłam drugą rękę dziewczyny i ją również obandażowałam najlepiej jak tylko umiałam. Wyciągnęłam jej pierwszą dłoń spod siebie i ścisnęłam dziewczynę za obie ręce mówiąc stanowczo - Nie waż się tego odwiązywać. - tak, że ton mojego głosu samą mnie zdziwił. Nie sądziłam, że kiedyś przyjdzie mi tak walczyć. Nagle dłonie dziewczyny wyślizgnęły się z moich, tak jak wcześniej dłonie Katlin. Obejrzałam swoje dokładnie dookoła - Co tu się w ogóle wyrabia. I jakim cudem udało mi się dostać do środka?
Amanda Gardner
Kawałek materiału ciasno przyległ do jej nadgarstka, a ręka została momentalnie przygnieciona przez... powietrze. Inaczej nie umiała tego nazwać. Nie czuła dotyku na swojej skórze, nic jej nie ograniczało, jednak poruszenie dłonią wymagało od niej nie lada wysiłku. Tak, jakby nagle grawitacja zwiększyła się przynajmniej trzykrotnie i każdy członek był gotów przebić przez to materac i ramę łóżka. Okropnie niewygodny i denerwujący stan. Gdy nadgarstek drugiej ręki został zabandażowany uścisk ustąpił, a Amanda od razu zabrała obydwie ręce. Nie schowała ich jednak za siebie, lecz zaciekawiona oglądała z każdej strony prowizoryczne opatrunki. Tak, jakby nie dowierzała w to, co się przed chwilą stało. I tak też było. Znów nie widziała nikogo, jednak słyszała głos, stanowczy, pewny siebie i niedopuszczający sprzeciwu.
Widzisz, aniołku, znów nie pozwolili nam ze sobą skończyć. Teraz będą nas gnębić, wypuszczą do ludzi, pozwolą nam stoczyć się jeszcze bardziej. Przeprowadzą na nas kolejne eksperymenty, zawsze tak robią. A wystarczyło, byśmy nie wyciągnęły ręki! Jesteś swoją własną zgubą, nie możesz winić innych! Jesteś słaba, nie my, a ty. My jesteśmy silne, bo nie potrzebujemy nikogo i wiemy, czego chcemy. A chcemy śmierci, naszej śmierci. A ty? Ty nie wiesz, aniołku. Dlatego dajesz się tak łatwo podejść, byłyśmy blisko, mogłyśmy nas uratować od tego świata, ale wszystko zepsułaś! Jesteś do niczego, jesteś nikim. Bez nas byłabyś już na dnie. Ale z nami uda ci się wreszcie zmartwychwstać. Musisz tylko pozwolić nam działać. Więc najpierw odwiąż te kawałki materiału, odsłoń rany. Dziewczyna zaskomlała cicho i niepewnie złapała jeden koniec opatrunku. Palce jej drżały, a gorzkie łzy rozmazywały obraz przed oczami. Przygryzła wargę i niepewnie odsunęła skrawek materiału. Wycinek prześcieradła, mimo krótkiego kontaktu ze skórą, zdążył już od środka zabarwić się na czerwono. Dalej, aniołku, odwiąż bandaże. Daj krwi płynąć. Pamiętamy nasz wierszyk? - Pamiętamy - przełknęła głośno ślinę i łzy i wzięła głębszy wdech. - Weź tępy kawałek szkła do ręki, zagryź zęby. Samookaleczenie to bolesne eksperymenty* - wyszeptała łamiącym się głosem. Mimo jasnego rozkazu nie potrafiła zedrzeć opatrunku. Zbyt mocno bała się tego stanowczego głosu, którego właściciela nie widziała.
*Słoń - "Krwawy aperitif"
Link do zewnętrznego obrazka
Teraz gdy miałam chwilę spokoju mogłam pomyśleć. Pomijając pojawiający się od czasu do czasu niedowład w moich dłoniach i to w jaki sposób znalazłam się po drugiej stronie ciężkich metalowych drzwi, pozostawała jeszcze kwestia niezbyt bardzo zauważających mnie ludzi. Jestem w stanie zrozumieć szaleństwo załamanej Katlin. Ale żeby 2 wykwalifikowanie pracownice szpitala psychiatrycznego nie zauważyły, że stoję obok i przemykam do oddziału dla schizofreników? Pomachałam siedzącej obok mnie dziewczynie przed oczami dłonią. W ogóle nie zwróciła uwagi, a jej wzrok padał gdzieś w dal, na pewno nie na mnie. Dziewczyna załamanym głosem wyszeptała coś, co sugerowała, że dalej będzie robić sobie krzywdę i drgnęła jej dłoń tak jakby chciała odwiązać prowizoryczne bandaże, a ja panicznie spróbowałam schwycić jej dłonie, ale nie mogłam. Znów ten niedowład. Całe szczęście dziewczyna nie zrobiła nic więcej. Spróbowałam jeszcze raz, tym razem wolniej i zobaczyłam wyraźnie, jak moje ciało przenika przez jej. Przerażona cofnęłam rękę. To wyglądało strasznie i za żadne skarby nie chciało trafić do mojej świadomości. Spróbowałam jeszcze raz z dokładnie tym samym efektem. Ale wcześniej jakoś udało mi się jej zawiązać bandaże, prawda? Oby to był tylko jakiś pokręty sen. Proszę.
Uszczypnęłam się w policzek i zabolało. Tak jakby to była normalna sytuacja.
Postanowiłam zapytać dziewczynę. Może ona mogłaby mi pomóc. Tylko o co miałabym jej spytać? Wyglądała jakby nie do końca wiedziała co się wokół niej dzieje. A to ja nie wiedziałam co się dzieje. - Przepraszam, wiem że to prawdopodobnie nie najlepszy moment na takie pytania... - nagle uświadomiłam sobie jak głupia jestem. Katlin mnie nawet nie słyszała. Zobaczyła jedynie odkręcany kran i dlatego tak się wystraszyła. Chyba każdy by się wystraszył w takiej sytuacji. Ale nie słyszała. a to może oznaczać, że dziewczyna siedząca obok też może mnie nawet nie słyszeć - Słyszysz mnie? Proszę powiedz, że mnie chociaż słyszysz! - powiedziałam, a raczej wyszlochałam. Nie podobało mi się to wszystko co się działo. Było przerażające. A ja nie mogłam się obudzić. Dlaczego nie mogę się obudzić?!
Amanda Gardner
Cała ta sytuacja zaczynała powoli Amandę bawić. Powoli, bo wciąż nie widziała posiadacza nieziemskiego głosu, a to sprawiało, że czuła się wyjątkowo nieswojo. Co nie znaczy, że nie mogła go sobie wyobrazić. Za każdym razem, gdy jej dłonie obejmowało nieprzyjemnie zimne powietrze, widziała przed sobą zarys chudej sylwetki, smukłą twarz z pełnymi rozpaczy, czarnymi jak noc oczami i otoczoną przez długie śliwkowe włosy. Jednak gdy wrażenie ściskania ciało znikało wraz z nim odchodził słaby obraz dziewczyny.
Nieco nieporadnie przesunęła się na kraniec łóżka i spuściła bose stopy na zimną podłogę celi. Przez chwilę machała nimi, zastanawiając się nad odpowiedzią. Ta była dość prosta, ale równie kuszącą i przede wszystkim bezpieczną opcją było zignorowanie głosu i potraktowanie go jako kolejnej niestworzonej rzeczy siedzącej tylko i wyłącznie w jej umyśle. - Słyszymy - powiedziała cicho wpatrując się w zszarzałą ścianę, której lata świetności dawno przeminęły. Tynk, czasem przy pomocy drobnych palców Amandy, odchodził od ściany, a jedna z wydłubanych dziur miała średnicę szklanki. - Czasem nawet widzimy, ale na krótko. Oczy bez blasku, wilgotne od łez. I długie włosy, takie, jakie zawsze chciałyśmy mieć, ale nam nie pozwalano - przeciągnęła ostatnią sylabę i uśmiechnęła się delikatnie do siebie, choć wspomnienie domu wcale jej się nie podobało. Raczej myśl, że ludzie w nim mieszkający podążają ciemną drogą na sam koniec hierarchii społecznej wywołała ten lekki ruch warg. - Czemu miałybyśmy nie widzieć i nie słyszeć? Jesteśmy tu same, więc do naszych uszu dociera wiele dźwięków - zachichotała po czym odwróciła się w stronę, gdzie prawdopodobnie znajdowała się długowłosa dziewczyna.
Link do zewnętrznego obrazka
Dziewczyna usiała na skraju łóżka i zaczęła majtać nogami jak małe dziecko. Zupełnie tak jakby mnie nie słyszała. Przeraziłam się jeszcze bardziej. Po chwili odezwała się. Ucieszył mnie fakt, że mnie słyszy, gorzej z całą resztą. Nagle wszystko w mojej głowie poukładało się w jedną całość. Nie widzą mnie. Nie słyszą mnie. Przenikam ściny i ludzi (co prawda nie zawsze, ale jednak). Moją pielęgniarkę opiekunkę ściągają z oddziału, a Katlin umarł ktoś bliski... ja musiałam umrzeć. JA.
Wpadłam w lekką panikę, ale po chwili się opamiętałam. Trzeba odwrócić swoją uwagę od tego, że nie żyję. Zająć się czymkolwiek. Czymkolwiek, byleby tylko nie myśleć.
Skupiłam swoją uwagę na ostatnich dwóch zdaniach dziewczyny - Od jak dawna cię tu trzymają? - wymsknęło mi się i dopiero po chwili zorientowałam się, że to pytanie nie do końca na miejscu. Ze słów brunetki wynikało, że dosyć długo tu siedzi. Może równie długo, co ja w sumie te 2 piętra wyżej. Zrobiło mi się jej żal. - Ja bywałam tu od czasu do czasu, po pół roku nawet, ale przynajmniej miałam jakiś kontakt z innymi pacjentami. Nic dziwnego, że oszalała. A może... skoro normalni ludzie mnie nie widzą i nie słyszą, a ona tak... Co jeśli ci wszyscy pozamykani szaleńcy tak na prawdę po prostu widzą i słyszą więcej, a tak na prawdę nie są szaleńcami?
- Czy... rozmawiałaś kiedyś z kimś takim jak ja? - spytałam dosyć niepewnie i odgarnęłam delikatnie pasmo włosów, które niesfornie opadło na sam środek twarzy dziewczyny. Przez chwile odniosła wrażenie, że jej śliczne fiołkowe oczy skupiły się na mnie, ale po chwili znów patrzyły gdzieś dalej.
Amanda Gardner
Słysząc niespodziewane pytanie, Amanda na krótką chwilę znieruchomiała, a z twarzy zniknął jej dotychczasowy, delikatny uśmiech. Czuła, jak mgła spowijająca najodleglejsze zakamarki umysłu rozstępuje się i pozwala wspomnieniom napłynąć wielką, niebezpieczną falą gotową porwać dziewczynę w najczarniejsze zakątki jej duszy. Falą, niosącą za sobą tylko ból. I choć niektóre elementy życia poza tymi czterema ścianami udało jej się porządnie zagrzebać, tak kilka obrazów uparcie trzymało się na granicy mgły i aktualnych rozmyślań.
Wzrok dziewczyny z powrotem powędrował na obdrapaną ścianę. Delikatny podmuch powietrza odgarnął pasmo kruczoczarnych włosów spadające jej na twarz, choć mogłaby przysiąc, że poczuła palce muskające jej czoło. Nieznacznie uniosła kąciki ust. Drobne dłonie splotła na równie kościstych kolanach, raz co raz spoglądając na nie z trwogą. - Podobno miałyśmy takie piękne dłonie, piękne dłonie pianistki. Niezdolne do wyrządzenia krzywdy, tak nam się zdawało. Niezdolne do obrony. Bez żadnej skazy, czyste i będące obiektem zazdrości. Ale teraz nasze dłonie są brudne - uniosła je na wysokość oczu, jakby chciała doszukać się na nich jakichkolwiek oznak zepsucia i skażenia. - Ale potem wzięłyśmy nóż do ręki i splamiłyśmy je krwią mężczyzny. Ale broniłyśmy siostrzyczki, siostrzyczka nas potrzebowała. On mógł jej zrobić krzywdę, więc my wpierw zrobiłyśmy krzywdę jemu. Nóż wszedł gładko - zachichotała, ale w jej głosie brzmiał ból i rozpacz. Podciągnęła kolana pod brodę i usiadła przodem do miejsca, w którym wydawało jej się, że znajduje się czarnowłosa. - Cztery lata. Od czterech lat mamy tylko siebie i wyimaginowane głosy. Ale oni z nami nie rozmawiają aż tak często. Zazwyczaj trzaskają drzwiami, chodzą po podłodze, a ta skrzypi pod ich ciężarem. Zabawne, prawda? Są tu jedne drzwi, a oni i tak potrafią nimi trzaskać. A ty, czym ty jesteś? - spytała, owijając opuszkę palca kosmykiem ciemnych włosów.
Ostatnio zmieniony przez Misa-chan1906 (20-04-2015 o 21h18)
Link do zewnętrznego obrazka
Dziewczyna w odpowiedzi na moje pierwsze pytanie, zanim na nie odpowiedziała, powiedziała mi z jakiego powodu się tu znalazła. Zupełnie nie rozumiem, czemu to zrobiła. Chociaż... Gdy siedzi się tak długo samemu, a potem nagle pojawia się ktoś, z kim można porozmawiać, pewnie chce się mówić jak najwięcej. Bo w końcu ktoś słucha. Z każdym słowem coraz bardziej współczułam dziewczynie, która tak jak i ja była po prostu kolejną ofiarą własnego losu. Dwie łzy spłynęły z moich oczu, zostawiając 2 mokre palmy na zakrwawionym już prześcieradle. Wyglądały na realne, chociaż dla mnie moja dłonie też tak wyglądały, podobnie jak i odbicie w lustrze, a Katlin ich nie widziała. Czarnowłosa dziewczyna również. Płynnie przeszła na temat "głosów" z czego wywnioskowałam, że raczej nie mówi o takich jak ja. Brzmiało to trochę jakby mówiła o pielęgniarkach. Gdy spytała kim, a raczej czym jestem ścisnęło mi się w żołądku. Nie wiedziałam. Nie miałam bladego pojęcia. - Nie wiem... - powiedziałam, ale poczułam, że coraz bardziej ściska mi się w żołądku - Jestem Lucy. - zdążyłam tylko powiedzieć, zanim pierwsza fala poszła wprost na podłogę. W zupełnie nie kontrolowany i bardzo bolesny sposób. Niezbyt przyjemny zapach "zawartości żołądka" rozszedł się po pomieszczeniu. - Przepraszam - wybulgotałam, a po chwili poszła druga fala. I ten ból z przełyku. Po raz kolejny, przeszywający. Zwinęłam się w kłębek na podłodze wydając z siebie tylko ciche, stłumione jęki i krzyki. Po chwili, tak jak wtedy, ściemniało mi przed oczami.
Ostatnio zmieniony przez Ojsa (22-04-2015 o 21h00)
Amanda Gardner
Bezkształtną postać, będącą posiadaczem tajemniczego głosu, Amanda uraczyła zaciekawionym spojrzeniem, a drobne usta wydęła jak małe dziecko, które nie dostało tego, co chciało i w każdym momencie było w stanie się rozpłakać. W tym wypadku pożądaną rzeczą była odpowiedź na niezwykle ważne pytanie. Samo imię niewiele jej mówiło, pozwalało jedynie w odpowiedni sposób zwracać się do niewidocznej osóbki i zaprzestać nazywania ją po prostu głosem. Nie zdążyła jednak tego zrobić, bo ostry zapach wymiocin dotarł do jej nozdrzy, zawirował w zmęczonym umyśle i przedostał się do żołądka, gdzie pobudził do drogi ostatni posiłek. Z trudem zdusiła w sobie podchodzącą do gardła ciecz. Przerażona sytuacją dziewczyna skuliła się w kącie pokoju, jakby chciała odciąć się od świata, odgrodzić murem własnych wątłych ramion. Jednak nagle wszystko się skoczyło. I tak niespodziewanie jak się pojawiło, tak niespodziewanie i gwałtownie znikło. Ucichły jęki i krzyki. Została wwiercająca się w uszy cisza, bezgłos nieprzerwany żadnym, choćby najdelikatniejszym dźwiękiem.
Link do zewnętrznego obrazka
Wstyd. To jedyne uczucie (poza oczywiście kompletnym zdezorientowaniem), które towarzyszyło mi kiedy się ocknęłam. Ból zniknął, podobnie jak nieprzyjemny płyn mający źródło w pewnie w moim żołądku. Nawet zapachu nie było. Podniosłam się powoli na rękach, upewniając się wcześniej, czy na pewno wszystko z nimi w porządku. Dziewczyna siedziała akurat skulona w kącie. Wyglądała na przerażoną, co wskazywało na to, że niezbyt długo byłam nieprzytomna. Dziwne, że to wszystko tak szybko zniknęło. Ale nie powiem, że się nie cieszę. Zwłaszcza ze zniknięcia zapachu. Doczłapałam się powoli do dziewczyny na kolanach i delikatnie pogłaskałam ją po ramieniu. Nie byłam pewna czy w ogóle poczuje, dlatego wyszeptałam - Przepraszam. - miałam ochotę płakać. Ta sytuacja zaczynała mnie przerastać.
- Boisz się? - spytałam cicho dziewczyny. Jeśli faktycznie się bała, powinnam jej może to jakoś wyjaśnić. Tylko jak... sama tego w ogóle nie rozumiałam... a ponad to, ciężko pewnie będzie mi ją uspokajać, kiedy sama jestem przerażona. Najwyżej się poddam. I co wtedy zrobię? Dokąd się udam? Skoro nie żyję, to czemu wciąż tu jestem?
Amanda Gardner
Cisza wdzierała się w coraz odleglejsze zakątki umysłu dziewczyny, zniewalała prostotą i bezkresem, a nieposłuszne wspomnienia spychała w głąb mgły, robiąc miejsca dla wypaczonych myśli. W takim stanie Amanda trwała dobrych parę chwil i trwałaby jeszcze dłużej, gdyby nie cichy głos tuż przy jej uchu połączony z delikatnym mrowieniem w okolicy lewego ramienia. Wzdrygnęła się pod tym zimnym dotykiem i z wielką chęcią wtopiłaby się w ścianę. Co niestety było całkowicie niemożliwe. Wtedy dotarły do jej uszu słabe słowa, zduszone i przytłumione przez coś na kształt płaczu.
Czy siedząc w kącie przerażająco pustego pokoju bała się otaczającego świata? Głosu i nieznanych zjawisk? Tak, chyba tak. Choć przez to wszystko przebijała się również ciekawość i niezwykle pociągająca myśl, że może wreszcie nie będzie sama. Tak, jakbyśmy kiedykolwiek były. Mamy siebie, czy to nie wystarczy? Nie potrzebujemy innych, doskonale wiesz, jak to się kończy. Wszystkie znajomości, rozmowy, one okazują się być naszymi chorymi wytworami, które są tak samo rzeczywiste jak wampiry czy inne istoty tego typu. Jak możesz myśleć, że teraz będzie inaczej?! - A nie będzie? Czy znów wszystko się rozwieje? - wymamrotała do siebie, chowając twarz za kurtyną czarnych włosów. Mała, pojedyncza łza stoczyła się po policzku dziewczyny. - Chyba się boimy. Obawiamy nieznanego, bo czy nie jesteś tylko i wyłącznie wytworem naszej wyobraźni?
Link do zewnętrznego obrazka
Widząc rekcję dziewczyny, która nagle postanowiła wbić się bardziej w ścianę, gdyby tylko mogła, odsunęłam się, rozumiejąc, że się boi. Czułam wstręt do siebie. Mogłam to pohamować za życia, więc czemu tego nie zrobiłam? A teraz... nie wiem w ogóle co się stało i skąd się to wzięło ani dlaczego. Poczułam do siebie niewyobrażalny wstręt. Spojrzałam na dziewczynę. W tym momencie jej twarz zasłaniały gęsto opadające kruczoczarne włosy, spod których jakby coś jednak zalśniło. Podeszłam z powrotem. - Bałabyś się wytworu własnej wyobraźni? - rozgarnęłam jej włosy, uniosłam delikatną twarzyczkę i otarłam łzę. Wyglądała tak rozczulająco, że nic tylko ją przytulić. Z moich oczu też popłynęły łzy. Jakby odruchowo. Nie wiedziałam co robić. Byłam zimna, przezroczysta, przechodziłam przez ściany, po prostu MARTWA. A ona... Trafiłam do niej przypadkiem i już zdążyłam ją nastraszyć... Nie mogąc się już powstrzymać, przytuliłam ją do siebie, szepcząc "Przepraszam.".
Amanda Gardner
Nieopisany chłód, to jedyne co była w stanie czuć, gdy umilkł głos Lucy. Szczelnie otoczył ją całą, a następnie wypełnił, dokładnie zagnieżdżając się w każdej komórce i odbierając dech. Mogła przysiąc, że powietrze w płucach gwałtownie z nich uszło, a krew przestała płynąć. Niepewnie podniosła trzęsące się od strachu i zimna ręce i pchnęła tam, gdzie wydawało jej się, że znajduje się duch. Palce nie przeszły na wylot, zatrzymały się na delikatnej, ledwo wyczuwalnej powłoce. Szybko zabrała dłonie i w dość nieporadny sposób, mało co się nie przewracając, wgramoliła się na łóżko, gdzie szczelnie owinięta kołdrą przywarła plecami do ściany. Przerażonym wzrokiem wodziła po pomieszczeniu, jakby chciała zlokalizować to "zjawisko". Nie wiedziała, czego bardziej się teraz boi. Czy tego chłodu, czy prawie nienamacalnego ciała, czy może myśli, że to wciąż jest wytwór tylko i wyłącznie jej wyobraźni. Brała coraz szybsze i częstsze wdechy, a poziom paniki gwałtownie wzrastał. Znów wydawało jej się, że podłoga skrzypi, a ktoś stara się wyważyć drzwi. Zewsząd napływała ciemność, na przemian z kolorowymi wstęgami oślepiającego światła. Ściany rozpoczęły swój szaleńczy taniec, kurcząc się lub wydłużając, zbliżając i oddalając. Z gardła dziewczyny wydobył się stłumiony jęk, a z oczu poleciały łzy. Zwinęła się w kłębek i zawodząc cicho naciągnęła kołdrę na głowę.
Link do zewnętrznego obrazka
Dziewczyna uniosła drżące ręce i pewnie próbowała mnie odepchnąć, ale nieszczęśliwie trafiły tam gdzie znajdowały się cóż... moje piersi. Natychmiast się odsunęłam zaczerwieniona. Szybko jednak się otrząsnęłam widząc jeszcze gorszy niż wcześniej stan dziewczyny. Chwiejąc się, ledwo wczołgała się na łóżko, położyła się w pozycji embrionalnej i nakryła się kołdrą po samą głowę, wydając z siebie przy okazji zduszony jęk. Podeszłam do łóżka i poprawiłam na niej zjeżdżającą kołdrę. Ze łzami w oczach wyszeptałam - Przepraszam. - chciałabym coś dla niej zrobić. Cokolwiek, by poczuła się lepiej. Usiadłam przy łóżku, opierając się o nie plecami. Ukryłam głowę w kolanach i wyszeptałam - Jeśli się mnie boisz... Powiedz a pójdę. - niemal wyszlochałam nie podnosząc głowy. Co za różnica. Dziewczyna i tak nie była w stanie mnie nawet zobaczyć. Znów opanowały mnie myśli o tym, co się stało. Wszystko coraz bardziej do siebie pasowało, a ja coraz bardziej byłam przekonana o fakcie, że nie żyję. Tylko co teraz mogłam ze sobą począć? Dziewczyna tutaj, była pierwszą osobą, która mnie usłyszała i jednocześnie przez chwilę była w stanie mnie zobaczyć. Musiała. W końcu bezbłędnie rozpoznała kolor moich włosów. A do typowych nie należą, więc raczej nie strzelała... Więc jeśli będzie się bałą i każe mi odejść, dokąd pójdę? Gdziekolwiek się nie udam... wyrządzę tylko szkody. Chyba, że będę starać się pomóc. Ale niewidzialne wsparcie... cóż. Cokolwiek bym ie robiła ludzie i tak będą się mnie bali. Zaszlochałam głośno i wtuliłam się mocniej w swoje kolana. Kruczowłosa stała się w tym momencie moją pierwszą ofiarą. Po raz kolejny wyszlochałam przeprosiny.
Amanda Gardner
Nagły atak paniki i histerii tym razem trwał wyjątkowo krótko. Wszystko powoli wracało do normy, dziewczyna odzyskiwała oddech, a wijące się jeszcze chwilę temu ściany teraz grzecznie podtrzymywał zszarzały sufit. Mimo to Amanda na chwilę obecną nie miała ochoty wychodzić spod kołdry. Spojrzenie na paskudny świat i zmierzenie się z nim było ostatnią rzeczą, na jaką miała siły. Walczenie z samą sobą, płaszczenie się przed raniącymi głosami i wieczne przegrywanie... Miała dość. Jednocześnie chciała zostać sama i z kimś, kimkolwiek byle nie odrażającym stworzeniem, jakim była ona sama. Dlatego też słysząc słowa Lucy poruszyła się gwałtownie, jakby chciała wyskoczyć spod kołdry i związać ducha, byleby nie odchodził. - Zostań, proszę - wyszeptała, wystawiając dłoń spod kołdry. Nie miała pojęcia, gdzie niewidoczne dziewczę może siedzieć, mogła jedynie żywić nadzieję, że udało jej się jej dotknąć. Zdecydowanie nadzieja była ostatnią rzeczą, jaka jej została.
Link do zewnętrznego obrazka
Dziewczyna po chwili dopiero odzyskała w miarę normalny miarowy oddech. Poruszyła się gwałtownie, a ja poczułam nagle dziwne, ale raczej nieprzyjemne łaskotanie w okolicy środka pleców i natychmiast odsunęłam się od łóżka. Kruczowłosa przypadkiem włożyła mi dłoń w okolice kręgosłupa. Ciekawe jakby zareagowała wiedząc, że właśnie to przed chwilą zrobiła. Przesiadłam się i oparłam się o ścianę, tuż obok łózka. Poprosiła, żebym została, a ja wymamrotałam jedynie - Yhym. Zostanę. - nie wiedziałam, czemu dziewczyna chciała, żebym z nią została, skoro się mnie bała, ale uspokoiło mnie to nieco. Po chwili ciszy. Spytałam nieśmiało dziewczyny jak się nazywa. Skoro pozwoliła mi już tu zostać, może lepiej byłoby, żeby nie pozostała bezimienna.
Amanda Gardner
Zapewnienie ducha uspokoiło ją na tyle, że przestała się trząść i wyjrzała spod kołdry. - Amanda - wyszeptała chwilę przed tym, jak ciężkie drzwi otworzyły się powoli, a pulchna pielęgniarka weszła do pomieszczenia. W jednej ręce trzymała tacę, na której stała miska z owsianką, szklanka do połowy napełniona wodą i prawdopodobnie gdzieś leżały leki. Stojące przy stoliku krzesło przesunęła bliżej łóżka i usiadła na nim, nie spuszczając z oczu dziewczyny. Zresztą ta robiła to samo. Od kiedy kobieta przekroczyła próg jej celi fiołkowym spojrzeniem bacznie obserwowała każdy jej ruch. Gdy upewniła się, że pielęgniarka już nigdzie się nie wybiera, podniosła się powoli z łóżka i usiadła na jego krańcu, bose stopy spuszczając na podłogę.
-Część, Amanda - pielęgniarka zaczęła standardową rozmowę. Formułka jaką wygłaszał każdy psycholog chcący z nią rozmawiać, czy to teraz czy wcześniej. -Część - odpowiedziała zupełnie beznamiętnym głosem. -Jak się czujesz? - Nie czuję się wcale. - Czyli? - Czyli nie czuję się wcale. - powtórzyła, nie mogąc zrozumieć, czemu wszyscy, z którymi kiedykolwiek rozmawiała, nie uznawali tej odpowiedzi i drążyli temat. Jeśli można się czuć dobrze, źle, to czemu nie można się w ogóle nie czuć? Co jest w tym innego? Czym to się różni od ogólnego znaczenia czucia? Jeśli jest to jeden z wyznaczników bycia człowiekiem, to nawet nie zależało jej zbytnio, by porzucać aktualny stan i wracać na zgubioną drogę. Bycie człowiekiem wiązało się z byciem fałszywym potworem, a to nie przemawiało zbytnio do niej. Wolała być tym, czym była teraz, przynajmniej ten stan znała i czuła się w nim bezpieczna. - Kiedy będę mogła stąd wyjść? - spytała, nim pielęgniarka zdążyła zadać kolejne pytanie. I nie miała na myśli definitywnego opuszczenie ośrodka, ale świat poza czterema ścianami pokoju, poza rażąco białymi korytarzami z podłogami wyłożonymi wykładziną, poza aulami, salami i wielkimi pomieszczeniami mieszczącymi psujących swoje życie ludzi. Świat zewnętrzny, który mogła oglądać jedynie przez niezawielkie okno. Niestety odpowiedź pielęgniarki była taka jak zawsze - wykrętna, podsycająca nadzieję, ale jednocześnie sugerująca, że coś takiego w najbliższym czasie się nie stanie. Amanda znała ją doskonale i od początku nienawidziła. Naciągnęła kołdrę z powrotem na głowę uznając rozmowę za zakończoną w tym miejscu. - Wyjdź. Zostaw mnie z Lucy. - wyszeptała, a chwilę potem znów była jedyną, teoretycznie żywą istotą w pomieszczeniu.
Ostatnio zmieniony przez Misa-chan1906 (28-05-2015 o 19h03)
Link do zewnętrznego obrazka
Dziewczyna powoli wysunęła się spod kołdry i się podniosła, przedstawiając się. - Amanda... Ładne imię. - pomyślałam na głos, a po chwili do pomieszczenia, przy akompaniamencie jęku ciężkich metalowych drzwi, wkroczyła nie najdrobniejsza pielęgniarka z miską owsianki. Zerwałam się na równe nogi i przez chwilę próbowałam się zlać ze ścianą, po czym - gdy przypadkiem zorientowałam się, że w zasadzie połowicznie w ścianie stoję, przypomniałam sobie, ze kobieta i tak mnie nie widzi. Żeby się w tym upewnić podeszłam i pomachałam jej dłonią przed twarzą. Nie zareagowała upewniając mnie w moim przekonaniu o własnej "niewidzialności". Tylko nie byłam pewna, czy w tym momencie powinnam się cieszyć, czy raczej płakać. Rozmowa pielęgniarki z dziewczyną była raczej oschła i nieemocjonalna, dopóki Amanda nie wtrąciła pytania kiedy będzie mogła wyjść. Pewnie zadawała je już nie raz, ale dało się w nim dosłyszeć jakąś nutkę nadziei. Chyba, że tylko mi się zdawało. Pielęgniarka natomiast zaczęła swój wywód na temat tego dlaczego jest jak jest i, że "może kiedyś". Dziewczyna o fiołkowych oczach nie czekając nawet na to, aż kobieta skończy skończy, schowała się z powrotem pod kołdrą. Usiadłam na skraju jej łóżka i nie powstrzymywałam się - poprawiłam ją lekko na niej, ignorując zupełnie obecność kobiety stojącej w pomieszczeniu. Dziewczyna kazała jej wyjść i wspomniała o mnie, co wydało mi się nie najlepszym pomysłem, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że chciałaby wyjść. Pielęgniarka wyszła, oczywiście podkreślając to głośnym trzaśnięciem.
- Więc już się mnie nie boisz? - spytałam z lekką nadzieją w głosie. W końcu skoro wolała zostać ze mną niż z pielęgniarką, oznaczało, że pewnie się nie boi. Chyba, że po prostu w obliczu spędzania czasu z tą kobietą, przebywanie z duchem wydawało się milszą alternatywą.
Amanda Gardner
Nie bała się to zdecydowanie za dużo powiedziane, całkowite poczucie bezpieczeństwa przy czymś, czego się nawet nie widzi, podchodziło pod niemal niemożliwe. Na tę chwilę uznawała Lucy za lepsze i zdecydowanie ciekawsze towarzystwo, niż widywana co jakiś czas pielęgniarka, która i tak zazwyczaj nie miała nic nowego i ciekawego do powiedzenia. Tylko pytania, masa pytań od których bolała głowa i człowiek się denerwował. Brak jakiejkolwiek przyjemności z przebywania z taką personą. Ale duch był czymś nowym, egzotycznym i tajemniczym, zdatnym do poznania. Nawet, jeśli okazałby się tylko wytworem jej wyobraźni i tak byłoby to miłe urozmaicenie od robali, świateł i pochłaniających cieni.
Ten kalejdoskop urojeń powoli zaczynał nudzić i stawać się codziennością. Jak nieskończony korytarz z tysiącem drzwi, które prowadziły do takiego samego korytarza. I tak w kółko, dopóki człowiek nie oszalej, dopóki nie będzie szukał urozmaicenia w bólu i cierpieniu. Nawet do najgorszego koszmary da się przyzwyczaić. A Amandzie wędrówka od drzwi do drzwi zlewała już się w jedną, wielką i rozmazaną strefę, z której pragnienie wyjścia rosło i przeradzało się w coś niebezpiecznego. Trującego i obezwładniającego. Szaleńczego. Jeśli więc znalazła inny sposób do zakłócenia monotonii czy nie warto było go wykorzystać? - Hej, jak się znalazłaś w tym pełnym litości i nieszczerej chęci pomocy miejscu? Czym zawiniłaś światu? - spytała, wygrzebując się spod kołdry i stając na zimnej podłodze. Usiadła na wystawionym przez pielęgniarkę krześle i delikatnie odpychając się stopami od ziemi zaczęła się na nim bujać.
Link do zewnętrznego obrazka
Dziewczyna zamyśliła się na chwilę, a potem zachowała się tak, jakby pytanie zupełnie nie padło. Westchnęłam widząc, że buja się na stołku. Przecież w każdej chwili może się wywrócić i ... i do mnie dołączyć w niemrawym stanie. Po cichu przemknęłam i usiadłam za nią, tak, żeby w razie czego móc ją złapać. Słysząc jej pytanie zmarszczyłam brwi. Byłam tu, bo zamknęli mnie tu niczego nie rozumiejący, tępi i zupełnie niepotrzebujący mnie ludzie, udając, że mnie kochają, a tak na prawdę pozbywając się problemu. Czym zawiniłam? Urodziłam się. To wystarczyło. Jakbym nie miała problemów z własnym ciałem i tak znaleźliby jakiś inny pretekst, żeby się mnie pozbyć. Moment, ale czy o to pytała Amanda? Może jednak chodziło jej o ten pokój i o mój aktualny stan? - Chodzi ci o ośrodek, czy... - nie do końca wiedziałam jak to ująć, więc po prostu urwałam. Bo nawet nie wiedziałam czym byłam i jak to się stało.