Zaczynamy! I tego, wybaczcie, jak dla Was dużo, ale nie poprawiałam nawet, przez co byłoby jeszcze więcej. .-.
» Cartoonist
14 maja (około pół roku temu), Brentwood pod Londynem
(Tutaj podana jest tylko przyczyna seryjnych morderstw. Będę oddzielać tę historię, by niechętni na jej poznanie mogli nie czytać ^^ Jeśli tak, proszę przejść do drugiego wytłuszczonego napisu)
- Mówię Ci, zobaczysz, będzie jak w przypadku reszty. - powiedział mężczyzna, nie spuszczając wzroku z punktu na ścianie. Bardzo, ale to bardzo chciał wykryć głos, na który tak bardzo oczekiwał. - Jestem pewien, zwłaszcza że to już ostatni. - dodał, co mogłoby wydawać się dziwne, bo poza nim i wężem o łuskach koloru śniegu w pokoju nie było nikogo. Właściwie, to nawet w mieszkaniu, nie było nikogo. Od sześciu lat bowiem świeciło ono takimi pustkami.
- Więc mówisz, że to już koniec? - głos, wbrew oczekiwaniom, nie syczał, jak to wyobrażałaby sobie większa część społeczności. A jednak szeptał, oschłym głosem, i choć daleko od ucha mężczyzny, ten miał wrażenie, że wprost do niego.
- Zgadza się. Mówię Ci, gość nie wytrzyma... - powiedział, po czym podekscytowany wsłuchał się w głos, jaki dobiegł z głośnika. Podczas jednego z wypadów, podczas których zastraszał i groził nauczycielowi jednej z wielu angielskich szkół publicznych, zdołał podczepić pluskwę do jego płaszcza. Co prawda, ciężko było słuchać mężczyzny, szczególnie że zagłuszały go głosy tego zamętu, jaki słychać było w klasie, jednak teraz podniósł głos, prosząc wszystkich, by skupili się choć na tę chwilę.
Co teraz? Powie, że odchodzi, a dopiero potem popełni samobójstwo? Czy też może zrobi to, zupełnie jak profesor Keaton, jego poprzednik, na oczach uczniów? Oczekiwał na jego kolejne oznajmienie ledwie kilka sekund, a czuł się tak, jakby mijały godziny.
- Odchodzę ze szkoły. - zaczął prosto z mostu. I w sumie tak, jak w przypadku większości pozostałych, którzy znaleźli sobie prace w szkołach publicznych, spotkał się on z okrzykami radości.
- Będziecie mieć nowego nauczyciela.
Twarz podsłuchującego wykrzywił paskudny, przerażający uśmiech. Pod koniec zajęć lekcyjnych wyjdzie on ze szkoły, by następnie już nigdy więcej nikt o nim nie słyszał. Tymczasem obecnie zapowiadało się, że będzie zupełnie inaczej... A stało się tak, kiedy tylko poszedł do pokoju nauczycielskiego. Gdy ktoś zawołał go po imieniu, mężczyzna, który go podsłuchiwał odwrócił się, jakby sam miał tak na imię, i myślał, że to o nim.
- Hej, Sam, tak właściwie to czemu odchodzisz?
Zaśmiał się kpiąco. Najpierw czarnowłosy, po chwili jednak ucichł, nie spodziewając się, że zaraz po nim zacznie i jego ofiara.
- Oj, Xavier, Xavier. Od teraz będę uczył w szkole prywatnej! Wynoszę się z tej dziury!
Benjamin siedział w bezruchu czując, że chyba zaraz zacznie drgać mu powieka, podczas gdy Setan wydawał się śmiać z niego kpiąco. I faktycznie tak było - wyśmienicie bawił się bowiem widząc, jak plany jego "właściciela" legły w gruzach. Czarnowłosy miał ochotę wydrzeć się w niebogłosy, zrzucając wszystko z biurka, najlepiej tak, by z impetem roztrzaskało się o ścianę. Zwłaszcza na późniejsze słowa albinosa.
- I co teraz, Panie Pewny? - spytał, drażniąc się z nim niesamowicie, co oczywiście niesamowicie ugodziło niezłomną do tej pory pewność siebie Bena. Ten siedział chwilę w ciszy, przysłuchując się dalej rozmowie dwóch mężczyzn.
- Proste. Nie zostawię tej sprawy niewyjaśnionej. Jadę do tej cholernej szkoły.
- I co? Dalej go będziesz zastraszać? - spytał właściciel bezbarwnych ślepi, z głosem pełnym zwątpienia. - Przecież wiesz, że to nic nie da. - powiedział.
- Ależ wiem, Setanie. Tym razem zrobię to w inny sposób.
- Niby jak... Chyba nie zamierzasz wcielić w życie planu B?! - spytał, w jego głosie drgało oburzenie. Ben uśmiechnął się, gdyż czasem zachowanie jego towarzysza przypominało mu jakieś bojaźliwe panienki z tanich filmów.
- Nie po to go stworzyłem, by teraz z niego nie skorzystać. Z resztą, przecież też chyba miałeś udział w jego dopracowywaniu, prawda? Tkwimy w tym razem, czy nie. - mruknął, dotykając czystych, białych łusek, które teraz przesuwały się mu między palcami, gdy wąż sunął pod jego dłonią.
Miejsce akcji, obecnie
Dziewczyna właśnie spała. Marisa Fox, dziewczę o dość kanciastej twarzyczce, z małymi oczami, co zwykła jakoś tuszować pod makijażem tak, by nikt nie odkrył tego. A szkoda, jego zdaniem była całkiem ładna... Nie przypominała co prawda jego uosobienia piękności, acz nie uważał jej też za osobę niegrzeszącą urodą. Niestety, nie miał jak jej tego powiedzieć, musiał się spieszyć, nim ktoś zorientuje się, że się tutaj pojawił. Dotknął lekko jej policzka, w rękawiczkach jednak nie był w stanie wyczuć ciepła czy też gładkości jej młodzieńczej skóry. Z resztą, nie potrzebował tego, nie po to ją dotykał. Trzymał ją tylko po to, by po chwili do szyi przyłożyć chłodną stal ostrego noża. Ta, zapewne to wyczuwając, obudziła się nagle i zapiszczała tak długo, na ile pozwalały jej przecięte po chwili struny głosowe. Krzyk nie dotarł za daleko w akademiku, wystarczyłby jednak do obudzenia drugiej osoby w jej pokoju. Gwałtownie się odwrócił - na szczęście w pokoju poza nim i ledwo zamordowaną nie było nikogo, przez co odetchnął z ulgą, po czym spojrzał na jej pulsującą krew, płynącą z tętnicy. Przyłożył do rany dwa palce, a gdy tylko na rękawicy pojawiła się krew, zaczął nią kreślić po ścianie.
Podobno nie rysuję źle. Podobno rysuję najlepiej na świecie.
Co chwilę oczywiście, gdy krew zasychała na jego narzędziu, musiał z powrotem zaczerpywać jej krwi. I tak robił to w pośpiechu, wiedząc, że albo krew na razie za chwilę skrzepnie, albo ktoś też może się tu pojawić. Jednak czas, odkąd dziewczyna krzyknęła, upływał coraz bardziej, a on był coraz bardziej pewny, że nikt się nie pojawi. A jednak, szczeniak z sąsiedniego pokoju wpierw poszedł po nauczyciela. Ten jednak, w przeciwieństwie do poprzedniego wypadku, zamiast zamrzeć w bezruchu rzucił się na niego. Nim ten zdążył znów sięgnąć po nóż, poczuł, jak odrywana jest mu z twarzy maska, której wrażliwy materiał zamiast oderwać się całkiem, pękł odsłaniając część jego twarzy.
Zaczęli się siłować. Na szczęście nie musiał zasłaniać twarzy, bo osłona ciemności i tak zapewniała mu zatajenie swej tożsamości, przez co obydwie dłonie miał wciąż wolne. Kiedy jednak pedagog krzyknął do niskiego chuderlaka, by ten zapalił światło, Ben nie mógł dłużej czekać i wykorzystując chwilę jego nieuwagi, kopnął go w brzuch z kolana tak mocno, aż zgiął się wpół. Wtedy właśnie w pokoju rozpaliło się światło, on jednak zdążył już pozbierać oderwaną część maski z podłogi i otworzyć okno, przez które przechodząc zdążył jeszcze zobaczyć, podrywającego się do niego nauczyciela, a potem...
Potem już tylko biegł. I czekał, do następnego razu.
Ostatnio zmieniony przez Lynn (27-08-2014 o 09h44)