Roux
Rdza dosłownie sypała się ze starej, monstrualnej maszyny, która samą swą obecnością w tym miejscu wydawała się sporym zagrożeniem. Przynajmniej dla mnie, reszta już siedziała na samym jej szczycie.
- Nie ma mowy! - powiedziałam tylko, gdy brat po raz en-ty próbował mnie namówić na dołączenie do szalonej, czy może i wręcz samobójczej "zabawy". Pomijając już, że łzy same cisnęły mi się do oczu. Ten wyjazd to miało być przypomnienie wszystkich wspaniałych wycieczek, jakie mieliśmy jako dzieci... Nie zaliczało się do nich oglądanie otoczenia z wysokości, która przecież, jak już wspominałam, nie była dla mojej psychiki litościwa. - D-dobrze wiesz, że się boję! - powiedziałam, starając się nie załamywać głosu.
Gabriel westchnął ciężko, po czym odwrócił się.
- Racja, wiem o tym. Myślisz, że chciałem Cię tam zabrać, żebyś się bała?! Chciałem Ci pomóc. Masz rację - nic już nie będzie takie, jak kiedyś. No, poza tą Twoją cholerną fobią. - po czym z rękoma w kieszeniach poszedł w stronę przestarzałej atrakcji turystycznej.
~*~*~*~
Miał rację, a ja już wyjaśniam, o co chodzi. Otóż, jako dzieci, choć tak naprawdę jego rodzice mnie przygarnęli, byliśmy nierozłączni. W szkole na przerwie zawsze szłam do niego, spędzaliśmy czas razem, mieliśmy wspólnych przyjaciół, w jego wieku. Aż w końcu musiał nadejść ten moment, kiedy on poszedł do gimnazjum - jest ode mnie o dwa lata starszy. Ja jednak - zawsze radziłam sobie świetnie w szkole. Ba, byłam prawdziwą prymuską, złotym dzieckiem. Chodziłam do klasy dla specjalnie uzdolnionych, co pozwoliło mi przeskoczyć jedną klasę. Zarówno ja, jak i on, ogromnie się z tego cieszyliśmy. To oznaczało, że spędzimy razem w szkole rok dłużej, niż powinniśmy!
... Niestety, to zapowiadało tylko nieunikniony rozpad naszej przyjaźni.
Rodzice bowiem uznali, że nie mogę marnować swojego talentu i potencjału w tak "niegodnym" miejscu, przez co posłali mnie do renomowanej szkoły prywatnej. Z internatem. Dwieście kilometrów od domu, dwieście kilometrów od brata.
Nie wiedziałam, co się potem z nim działo. Po moim wyjeździe rozmawialiśmy raz, może dwa, potem nie miałam na to czasu. Rodzice wydawali mnóstwo pieniędzy na moją edukację - poza szkołą, miałam też całe dnie zajęć dodatkowych. Skrzypce, śpiew, jazda konna... Lista ciągnęła się w nieskończoność, a choć ze wszystkim radziłam sobie naprawdę dobrze - wszystko, by zadowolić rodziców i być dumą ukochanego braciszka - to jednak z tym drugim właśnie oddalaliśmy się coraz bardziej. Nie przyjeżdżał do mnie razem z rodzicami, a kiedy ja byłam na wizycie w domu, ten zawsze miał coś do załatwienia. Mama i tato z resztą nie chcieli o nim rozmawiać, a jeśli już to tak niepochlebnie, że miałam ochotę płakać pod wpływem samych ich słów. Podobno w liceum wplątał się w niezłe kłopoty, przez co musiał zmienić szkołę. Nie wiedziałam, o co chodziło. Nikt nie chciał mi powiedzieć.
Dopiero teraz, kiedy oboje skończyliśmy szkołę (nie, nie przeskoczyłam kolejnej klasy... To on oblał rok), rodzice nawet jeśli niechętnie, zgodzili się, bym pojechała z nim gdzieś na wakacje. Cieszyłam się niesamowicie, nawet jeśli nie mieliśmy być sami. To miało być takie spotkanie najlepszych przyjaciół na zawsze po latach. A tak naprawdę, tylko powiększało to przepaść między nami.
~*~*~*~
- Dobra, ale nie na samą górę, okej? - powiedziałam (nie tylko dlatego, że chciałam uniknąć głupich uwag pewnego podrywacza od siedmiu boleści), na co on westchnął ciężko i odwrócił głowę na chwilę.
- Jak chcesz - powiedział tylko i gestem wskazał, bym poszła za nim.
Wspinając się po drabince, jaka była fragmentem maszyny, z całej siły starałam się nie patrzeć w dół. Stopą na oślep starałam się wyszukiwać kolejnego, zardzewiałego szczebla jak najszybciej, bo miałam wrażenie, że drżące ręce zaraz puszczą inny. A kiedy wiatr zawiał mocniej, czy też stopa trochę mi się osunęła, miałam wrażenie, że zaraz zginę na miejscu. Tyle, że na zawał.
Potem poszliśmy w prawo. Pomimo zapewnień Gabe'a, że teraz powinno być łatwiej, było jeszcze gorzej. Dopiero co moje obolałe już ręce przyzwyczaiły się do kształtu drążków drabinki, a już musiałam trzymać się zamiast nich (były teraz ustawione prostopadle) rusztowania, które dodatkowo gdzieniegdzie miały niegdyś ozdoby, obecnie potłuczone żaróweczki, na które szczególnie uważałam, choć i tak, gdy byliśmy już na miejscu, miałam nie dość, że brudne od rdzy, to jeszcze całkiem pokaleczone ręce.
- Zostawiłem plecak na dole - powiedział Gabriel, gdy zauważył, że się tym niepokoję - więc jak zejdziemy, przemyjesz je sobie wodą, dobrze?
Kiwnęłam głową, po czym usiadłam i wpatrzyłam się w dal. Nie było tak źle, nawet jeśli trzęsłam się jak osika, co usiłowałam opanować, jak całą moją fobię. Myślałam, że jest mi już wszystko jedno, ważne, że byłam na miejscu. Tam, gdzie chciał mój brat.
- Więc - powiedziałam, siadając na dachu kabiny, gdzie siedzieliśmy - Tak wygląda z góry miejsce, w którym spędziliśmy cały dzień?
- Taa... - mruknął, opierając się na wyprostowanych za plecami rękach. - Patrz, a tam zaczęliśmy.
Wytężyłam wzrok. Okolice oświetlał jedynie słaby blask księżyca, więc choć noc była bezchmurna, ciężko było cokolwiek zobaczyć. Ale faktycznie, w oddali rysował się kształt bramy, jak i samochodu Martina.
Nagle usłyszeliśmy krzyk z góry.
- Hej! - spojrzeliśmy w górę. Widzieliśmy tylko trzy cieniste sylwetki, jednak bez wątpienia odzywającą się była dziewczyna o włosach w kolorze chyba wszystkich kolorów tęczy. - My już schodzimy, jak coś. Okej?
Gabe odkrzyknął tylko, że my zaraz też, po czym wstaliśmy. Już chciałam odejść od krawędzi, kiedy ten mnie zatrzymał.
- Czekaj, mam coś dla Ciebie. Tylko wyciągnę z plecaka. Ale nie podglądaj, dobra? Zamknij oczy i policz do dziesięciu.
- Naprawdę? Okeej~ - powiedziałam tak, jakbym znów była dziesięciolatką ze swoim dwunastoletnim bratem, po czym zamknęłam powieki. - Raz, dwa... Gabe, zostawiłeś plecak na dole! - powiedziałam, po czym odwróciłam się do niego.
Wciągnął głośno powietrze.
- No tak, cholera... Już się bałem, że spadł, dlatego nie mogę go znaleźć.
Zaśmialiśmy się obydwoje, po czym jednak zeszliśmy. Biedny, wydawał się niesamowicie zdenerwowany...
- Hej, nie przejmuj się tym tak, dobra? - powiedziałam, uśmiechając się pokrzepiająco. - Jak zejdziemy, to mi dasz, okej?
- Nie no, to się nie będzie już liczyło - powiedział.