Link do zewnętrznego obrazka
Przy granicy między pozostałościami po zniszczeniu a tą częścią lasu, która szczęśliwie nie została dotknięta destrukcyjną mocą naszego maga, widać było ogrom zniszczeń, jaki pozostawiła eksplozja. Niewątpliwie spotkać tu można było jeśli nie ogromy trupów, to ranne, bardzo silne stworzenia, albo ludzi którzy, jak ja na przykład, wyszli z tego bez szwanku tylko dlatego, że znajdowali się poza zasięgiem wybuchu, choć mi akurat udało się zwiać, ale no, i tak bez różnicy! Grunt, że nie mam czego szukać trzy metry pod ziemią, a nawet jeśli to na pewno nie miejsca wiecznego spoczynku, przynajmniej na razie... Ale co ja wygaduję! Że niby przyjdzie mi tu umrzeć?! Rany, pierwszy raz mam chyba ochotę pojechać po samym sobie! Jak już mówiłem, nie spieszy mi się do grobu. Nawet, jeśli miałbym spotkać któregoś z tych cholernych Cichociemnych z Sordes, to albo ich zwyczajnie załatwię, albo - jakby już ich siła... Chciałem powiedzieć, przewaga liczebna, była zbyt wielka - zawsze mogę użyć mocy, zabijając ich wszystkich...
Zabijając... Zabijając ich wszystkich...
Zatrzymałem się, gdy poczułem coś dziwnego, nie potrafię tego określić, nigdy tak jeszcze ze mną nie było. Po prostu, miałem wrażenie, że nie mogę, po prostu nie mogę, zrobić tego, o czym myślałem. Coś we mnie krzyczało, mówiąc, że to nie jest wyjście.
Zgadnijcie tylko, czyim głosem...
Co jest ze mną nie tak?! Od razu na myśl przyszło mi, że mogła to być sprawka... Jak jej było? Erishuka, no tak. W każdym razie, czy ta mała... Mała, do cholery, zielona pacyfistka zrobiła mi jakieś pranie mózgu?! Wiedźma! Tak, to jest najlepsza odpowiedź. Włamała mi się do mojej głowy, żebym teraz tańczył, jak tylko ona będzie miała zamiar zagrać. Nie, nie ma mowy, nie dam się w to wrobić!
Zaraz prędko odrzuciłem od siebie wszelakie myśli związane zarówno z tymi chaszczami dookoła mnie, jak i rycerzynami ze świata, który chyba wszelakie bóstwa opuściły. Tak, nie myśl o tym. Co tu teraz robić... Wątpię, bym spotkał tu kogoś żywego. W ogóle, cud że w lesie napotykałem Eri tak często, tymczasem nawet przed wybuchem nie było tu poza nią i jej nieobdarzonymi rozumem przyjaciółmi żywej duszy. Mógłbym właściwie wrócić do obozu, ale tam też wątpliwe, że będzie jeszcze ktokolwiek... Cóż mniejsze ryzyko, że spotkałbym kogoś kto nie miałby wobec mnie zbyt dobrych zamiAAAAAAAAArów...
Cholera, co się właśnie...
Coś chwyciło mnie za ramię. A raczej ktoś. No proszę, znów się spotykamy! Wiedziałem, że długo beze mnie nie wytrzyma!* Ale aż dziw, że się cieszyłem, że ją widzę. A nawet zauważyć się dało pewną rzecz. Pamiętacie to nieciekawe uczucie, o którym mówiłem ostatnio? W pewnym momencie, mógłbym powiedzieć chyba nadto, że właśnie wtedy, kiedy obiłem się o łuski tego nienawidzącego mnie cholernika zwanego Hiivą, nagle zniknęło. Em, czyżby już zacząłem wariować przez tą obecną pustkę na Terrze? Nie ważne już, nie ważne.
Kiedy mogłem już sam wspiąć się na grzbiet smoka, pomogłem Eri, bo szanowny pan, jakiego zobaczyłem potem, jakoś się do tego nie kwapił. A z resztą, na cholerę mi czyjaś pomoc! Trzeba samemu jakoś sobie radzić, nie?
Kiedy Eri w słowach swoich wyjaśniła, że wciąż robi to samo (ale postęp, jeden człowiek!) i na tym nie koniec, zaczepił mnie blondyn w barwach Claritasu. Przyznam szczerze, pierwszy raz go na oczy widziałem, ale i tak swojego przecież bym rozpoznał. Z resztą wątpię, by Cichociemni mieli ochotę na zabawę w przebieranki. Tymczasem ten chyba nie do końca wiedział, czy i ja do nich nie należę. Że też takich ludzi przyjmują do armii... Choć postawa faktycznie, godna "prawdziwego żołnierza" - gapił się na mnie, jakby od samego patrzenia mógł zabić. Dobra, no! Niech mu tylko żyłka nie pęknie...
- Nie widać? - spytałem, wskazując na jeden ze znaków charakterystycznych umundurowania, dając tym samym znać, że jesteśmy po tej samej stronie. A jakby to mu nie starczyło, dodałem jeszcze: - Ray Hammett, 64 oddział zwiadowców, pododdział tropicieli**.
Oczywiście, prawdopodobnie cały pluton szlag trafił i nie ma kto potwierdzić mojej tożsamości, ale kij z tym. Tyle mu powinno wystarczyć, ewentualnie może pozostać jakoś dziwnie czujny, ale wisi mi to. I tak szanse na przeżycie tutaj każdy ma takie same...
Lecieliśmy już jakiś czas, nie odnajdując wśród wszechobecnej pustki kogo- lub czegokolwiek, co potrafiło by jeszcze utrzymać funkcje życiowe. Na serio, po prostu nic, kompletna pustka! Ciekawe, czy Erishuka, skoro była tak bardzo przekonana, że planeta jest w stanie cierpieć, potrafi to wyczuć... Chwila, chyba mam pomysł, choć nie jestem pewien, czy ona tak potrafi...
- Erishuka? - zagadnąłem. - Skoro jesteś "złączona" z Terrą - w co powątpiewałem, ale starałem się tego nie okazywać. - Nie możemy jakoś wykryć na niej życia w inny sposób? - spytałem, licząc, że zrozumie, co mam na myśli. Cholernie ciężko było ubrać to jakoś w słowa, więc miałem nadzieję, że nie będę musiał jej tego tłumaczyć.
*Hahahahaha, przepraszam musiałam XD
**A to ojciec wyjaśniał mi tak dawno, że z moim obecnym mindfuckiem nawet wikipedia nie pomaga...