Nie przeczę, że bohaterka coś z Mary Sue ma. Wynika to pewnie z tego, że nijak nie umiem kreować damskich postaci. No nie i juz -.- To był taki mały eksperyment, pisany i tak z lepszej, męskiej perspektywy, ale jak widać do kobiet w tak prostych i niewymagających opkach powinnam się trzymać z daleka xD
Zmieniłabym coś, ale jak już wspomniałam opowiadanie jest od dawna zakończone, więc to mało wykonalne ;x
Rozdział 10
Lysander
- No ocknij się - mamrotałem między jednym wdechem a drugim. Pierwszy raz cieszyłem się, że w szkole uczyli nas pierwszej pomocy.
Nagle nieruchomym do tej pory ciałem mojego przyjaciela zaczęły wstrząsać ataki kaszlu. Szybko pomogłem mu się podnieść, a ten wypluł dość spore ilości wody.
- Wcale nie musiałeś mnie całować. To było ohydne - wysapał. Kamień spadł mi z serca. Z drugiej jednak strony, że nawet cudem uratowany od utonięcia nie tracił swojego ironicznego poczucia humoru. No i nie zyskiwał także ani grama uprzejmości czy zwykłej wdzięczności.
Jeszcze trochę trwało, zanim udało mu się dojść do siebie, ale powoli oboje się uspokajaliśmy. Oddechy wracały do normalnego rytmu, a serca przestawały walić jak szalone.
- Jak Ci się udało nas wydostać? - Zapytał mnie w końcu Kastiel. Pokrótce opowiedziałem mu o tym, jak zobaczyłem, że dzieje się z nim coś złego i jak za wszelką cenę próbowałem podciągnąć się na brzeg na jakimś pochylonym krzaku, który chyba cudem udało mi się chwycić, jednocześnie nie puszczając jego ręki.
- Dziękuję - wymamrotał cicho. Usłyszałem to od niego chyba pierwszy raz w życiu. Jednak się myliłem. Może trochę zimnej, rzecznej wody w płucach potrafiło jak nic innego wywołać u mojego przyjaciela jakieś poczucie wdzięczności, albo choć stworzyć jego wrażenie.
- Powiedziałbym, że nie ma sprawy i tak dalej. No i również podziękowałbym Ci za ratunek, ale nie czas na to. Wolę to zrobić w trochę bardziej sprzyjających okolicznościach. Teraz musimy jeszcze jakoś wrócić do domu zanim zamarzniemy na tym odludziu.
Kastiel szybko włożył ręce do kieszeni.
- Karty płatnicze, telefon. Wszystko zalane! - krzyknął wściekły. - Do tego nie wiemy gdzie jesteśmy. I nawet prawie pełna paczka fajek do wyrzucenia - mruczał pod nosem po kolei wyjmując do niczego już nienadające się rzeczy.
- Uspokój się. Idąc wzdłuż rzeki w tamtą stronę - wskazałem ręką kierunek z którego przypłynęliśmy - jakoś trafimy do domu.
- Nie mam zamiaru przedzierać się przez jakieś krzaki. Nawet nie wiemy jak daleko jesteśmy!
Chcąc nie chcąc przyznałem mu rację. Taki spacer mógł nam zająć nawet kilkanaście godzin, a przemoknięci, wycieńczeni i zmarznięci nie zaszlibyśmy daleko.
- Chodź, wygrzebiemy się znad tej rzeki i poszukamy jakiegoś miasta. Mam w kieszeni trochę drobnych, wiec zorientujemy się gdzie jesteśmy i zadzwonimy do Leo, żeby po nas przyjechał. - Kastiel usatysfakcjonowany tą propozycją szybko podniósł się z ziemi i zaczął iść w kierunku, jak obaj mieliśmy nadzieję, miasta.
Faktycznie, po dość długim marszu ujrzeliśmy dachy domów. Uradowani przyspieszyliśmy kroku i dość szybko znaleźliśmy się między zabudowaniami. Niestety miejsce, w którym się znaleźliśmy w niczym nie przypominało miasta, do którego mieliśmy nadzieję trafić. W koło tylko skromne, małe domki z ogródkami, zagrody przeznaczone do wyprowadzania zwierząt, stodoły i pola.
- No to pięknie - warknął Kastiel, którego znów opuścił cały zapał i wdzięczność. - Cudownie nas wpakowałeś! Tu w ogóle mają telefony?!
- Och zamknij się - mruknąłem na krzyczącego chłopaka. - Jeśli ci coś nie pasuje możesz spokojnie sobie iść i działać na własną rękę.
Ostudziło to jego temperament i dość szybko zrozumiał, że lepiej zrobi zachowując swoje myśli dla siebie. Szybko stwierdziliśmy, że w takim miejscu na pewno nie znajdziemy żadnej budki telefonicznej, więc pozostało nam czekać do rana i liczyć na dobre serce któregoś z mieszkańców.