Shea Koyama
Naburmuszyła się lekko, kiedy ten zabronił jej opuścić pojazd. Dla niej równie dobrze mogli po prostu zapakować wszystkie manatki do tych tak samo długich, ale dużo wyższych i dużo bardziej brzydkich substytutów wampirzej podróży, jaki wynaleźli ludzie, i podróżować czy to pod postacią małego nietoperza, czy po prostu w nadludzkim biegu przemierzyć ten kraj i tak znaleźć się na miejscu. Wiedziała jednak, czemu nie może na to liczyć, a także domyślała się, czemu Tim nie pozwolił jej stamtąd wyjść - w końcu muszą się ukrywać. To by było przecież dziwne, natknąć się na miejscu na jakiegoś nieobeznanego z sytuacją zamku szabrownika, widzącego jak grupka drobnych, nocnych stworzeń, przeistacza się w istoty jemu podobne. Fakt, to byłoby dziwne, ale i niebezpieczne. Za to jakie zabawne! Pani Aaricia uśmiałaby się do łez, widząc reakcję tego człowieka. A potem pewnie by go zjadła, może nawet częstując osoby wokół, w tym Sheę. Rany, ta wampirzyca to był faktycznie ktoś. Spotkała ją kilkakrotnie w Osace i była oczarowana jej niezależnością i buntowniczym życiem młodej gniewnej. No, o ile kogoś mającego tyle lat na karku można takim mianem jeszcze określić, a jeśli tak, to tylko ją.
Ale teraz jej tu nie było, i nie zapowiadało się raczej, żeby wylądowała w tej oto limuzynie i wyciągnęła wszystkich na transmutacyjną wycieczkę wprost do Sotoby. Nie, żeby miała co narzekać na obecne towarzystwo! Z tych, co mieszkali z nią w domu w Osace, nie było chyba takiej osoby, której Shea nie uwielbiałaby z całego jej martwego serduszka, a odrobina tegoż uwielbienia trafiła się w takim wypadku także Timowi właśnie. Co nie zmieniało faktu, że była trochę rozczarowana. A jako, że głód nie zna ani emocji, ani rozumu, wciąż próbowała go namówić przez jakąś chwilę.
- Ale to naprawdę będzie tylko chwilka! Wytropię coś małego, haps, i załatwione! I nawet Tobie mogę trochę przynieść! - powiedziała tak, jakby marzeniem jego życia było w tym momencie przytaszczenie przez nią do pojazdu martwego zwierzęcia. Mało tego, brzmiało to tak, jakby ona sama była do tego przekonana, a znając ją lepiej, nigdy nie wiadomo, czy tak aby nie jest w rzeczywistości. Jej entuzjazm skończył się wraz z cichym westchnięciem, kiedy to na chwilę znów rozum wziął górę nad jej myślą. - … No dobra, niech będzie… Ale i tak kiedyś chcę gdzieś tu zapolować! Ciekawi mnie czy zwierzęta tutaj bardzo się różnią od tych z Osaki? Ooooch, ale tak najbardziej, najmocniej, to mi się marzy ludzka - nie, nie było w tym nic dziwnego. Przecież każdy normalny wampir, nie tylko te o pierwotnej mocy, największym pożądaniem pałają właśnie do krwi płynącej w żyłach jakiegoś człowieka. - Dawno takiej nie piłam! W sumie to rzadko mam okazję… Teraz będziemy mieć jeszcze rzadziej, nie? Ale to nic nie szkodzi! Pewnie się przyzwyczaję! - nie, nie włączył się jej żaden tryb gaduły. Shea po prostu była w tym momencie Sheą.
Gdy już zbliżali się do nowego domu, zainteresowała się jednak inną rzeczą, niż wampirzy pokarm - a rzeczą tą był krajobraz za oknem, na którego tle malowały się najwyższe kondygnacje zamku.
- Wooooooaaah! - przykleiła się natychmiastowo do szyby. Do tej pory przekonana była, że w ten sposób budowano jedynie w zamierzchłych czasach, w zupełnie innej części świata - najwyraźniej myślała w sposób błędny. - Tim, czy to jest to o czym myślę? - spytała, po czym, nie czekając na odpowiedź, otworzyła szybę u góry pojazdu i wysunęła przez nią głowę, po czym przytrzymując jedną ręką owiewające jej twarz włosy, a drugą trzymając się dachu limuzyny, z bananem zachwytu na facjacie obserwowała tamto miejsce, do którego się zbliżali. I tak, nie było na zewnątrz najjaśniej - kto powiedział jednak, że jej wzrok w mroku był równie zawodny, co w dzień bez okularów?
Babcia Euphemia
Czyli wytrawne im zejdzie. Starsza Pani, uprzednio ustawiwszy szklane naczynia na stoliku, z niesamowitą zręcznością, zapewnioną przez wielowiekowe doświadczenie w tejże czynności, pozbyła się dzielącego ją od trunku okrutnika zwanego korkiem. Chwilę potem obie kobiety obserwowały, jak burgundowa ciecz wypełnia pierw jeden, a następnie kolejny, sąsiedni kielich. Jeden z nich Pani Euphemia podała swojej kompance.
- Za nieprędką kolejną - rzekła, uśmiechając się pod nosem, po czym w obrębie pojazdu dało się usłyszeć dźwięk uderzającego o siebie szkła. No co? Nigdy nie ma złej okazji do wzniesienia toastu.
Nim odpowiedziała Unie, musiała koniecznie się napić. Wprawdzie podstawą rozmowy jest oczywiście dialog i choć niekoniecznie werbalna, to jakakolwiek komunikacja, staruszka za priorytet wzięła sobie ugaszenie swego długo powstrzymywanego pragnienia. Doprawdy, niegdyś była tak w tym trunku zakochana, iż stał się on dla niej większym nałogiem, niż ten związany ściśle z jej rasą. Co akurat wcale nie ma złego wydźwięku, a wręcz biorąc pod uwagę tamtejszą sytuację, uratował jej życie od ścięcia za to, kim była naprawdę.
- Znasz przecież Arianę… Ups, miałam na myśli, Hayden - oczywiście, że starsza pani wiedziała już od dawien dawna, jak winna nazywać swą najstarszą latorośl. Tym bardziej tego rodzaju używanie słowa „Ups” sprawiało jej wiele uciechy. Przecież może jej się „zapominać” czasami kompletnie „przypadkowo”. - Jeśli podróżować, to z wielką pompą. Zwłaszcza, że mamy mieszkać w zamku. Proszę Cię, to zamek. Mieliśmy tutaj przyjść na piechotę jak pielgrzymująca biedota? - zaśmiała się, a jej głos mógł kojarzyć się z typową, babciną troską i urokiem. Gdyby ktoś nie zrozumiał - jeśli jej obecny ton byłby zapachem, poczułbyś ciepłą, świeżo upieczoną według rodzinnej receptury szarlotkę o przepysznej, jabłkowo-cynamonowej woni. Z odrobiną wina, w tym przypadku, i to zgodnie z babcinym rozumieniem słowa „odrobina”. - Z resztą, nie było tam już bezpiecznie, chyba wiesz. To poniekąd moja wina… Ach, powinnam się chyba wyprowadzić od Was, młodych, dać Wam pełną wolność bez zbędnego ciężaru… Ale przynajmniej raz na kilkaset- kilkadziesiąt lat Wam się nie nudzi - od początku można było domyśleć się, że starsza pani ponownie żartuje. Nie bałaby się oczywiście samotności, bo wbrew swego wieku wciąż rasa, do której przynależała, zapewniała jej odpowiednie zdolności do przetrwania. Po prostu z nimi zawsze coś się działo, a tego brakowało w życiu Euphemi żeby się nudzić na stare lata. Przez to więc raczej nie wyglądało na to, by mogli się tej pani w jakiś mało drastyczny sposób szybko pozbyć ze swego życia.