No tak... Przybyłam i tutaj. Napisałam to po jednym z moich dziwnych snów. Przebudziłam się w nocy ze łzami w oczach, poszukałam kartki, długopisu i oto powstało... Mam nadzieję, że się spodoba.
Łzy zaczynają płynąć. Słyszę rozmowy wokoło, słyszę panią opowiadającą o ramantykach.
Zniknął. Nie ma go. Nie ma nas. Pustka. Zginęłam. Nie chcę oddychać. Nie chcę czuć. Chcę ciszy. Chcę być przy nim.
- Lucy?
Ktoś mnie woła. Ktoś coś mówi, ale nie słucham. Czy kiedyś jeszcze się uśmiechnę? Czy zaznam szczęścia? Czy pokocham?
- Runnie co jej?
Głosy. Słyszę je. Widze ich jak przez mgłę. Zastanawiam się dlaczego to właśnie mnie spotkało.
- Czy mogę wyjść? - z moich ust wydobywa się szept.
- Proszę, wyjdź - odpowiada nauczycielka po czym dodaje - Runnie idź z Lucy.
Wychodząc czuję jak wszyscy się na mnie patrzą. Czuję też pustkę.
- Lucy co Ci jest? Dlaczego płaczesz? Powiedz mi! Powiedz coś! - krzyczy.
- Nie ma go. Zniknął. Umarłam - to jedyne co mogę powiedzieć. Płaczę. Tylko to teraz potrafię. Kolana mi się uginają, upadam. Siadam skulona pod ścianą na korytarzu szkolnym.
- On odszedł - szepczę do siebie. - Nie ma nas. Jest pustka.
(EDIT)
Odeszła. Poszła do klasy. Słyszę zza drzwi swoje imię. Muszę tam wejść. Muszę być silna, ale to trudne. Trudne kiedy się traci kogoś ważnego. Kiedy cały mój świat właśnie runał w gruzach, kiedy nie potrafię powstrzymać łez. Kochałam go całą sobą. Kochałam, bo dawał mi radość, szczęście, miłość. Dawał mi siebie.
A jednak wstaję. Podtrzymując się o ścianę idę w kierunku sali, zatrzymując się pod drzwiami. Łapię za klamkę i otwieram drzwi. W sekundę wszyscy patrzą na mnie. Próbuję powstrzymać łzy, próbuję być silną, próbuję utrzymać się w pionie.
- Przepraszam - szepczę do pani.
- Nic się nie stało. Usiądź - odpowiada mi z uśmiechem na twarzy. Widzę troskę w jej oczach. Widzę również jak każdy patrzy się na mnie. Wpatruję się w ławkę i ocieram kciukiem łzy.
- Zatem wracając do tematu lekcji - pani zaczyna dyktować dalej notatkę. Uczniowie piszą w zeszytach, a ja wyglądam za okno. Widzę dwójkę starszych ludzi z dzieckiem. Widzę ich uśmiechy na twarzach, widzę ich szczęście. Znowu zaczynał łkać. Pragnę spokoju.
- Lucy, idziesz? - głos Runnie wyrywa mnie z zamyśleń.
- Tak, już idę. - odpowiadam cichym tonem.
- Chcesz iść do mnie? Pogadamy, może pomogę - uśmiecha się i pomaga mi spakować książki do torby.
- A umiesz wskrzeszać?
- Nie, ale zawsze mogę sporządzić jakiś magiczny eliksir i popróbować - śmieje się.
- Powodzenia - prycham z ironią.
Droga do auta mija nam w ciszy. Idę ze spuszczoną głową. Czuję się słaba. Czuję jak nogi mi się uginają. Upadam ponownie. Moja bezsilność sprawia, że znowu zaczynam płakać.
- Lucy! Wstań! Proszę Cię, powiedz coś. Mów do mnie! - krzyczy do mnie, ale ja nie potrafię wydobyć z siebie słowa. Jak ja go pragnę.
Ostatnio zmieniony przez EjRenee (04-01-2016 o 21h57)