Najpierw stylizacja, potem opis, nieco przydługi, bo poniosła mnie fantazja.
Dziki łomot do drzwi urwał się nagle na dźwięk przekręcanego w zamku klucza. Drzwi do pokoju otwarły się i oczom zdumionych dziewczyn ukazała się postać ich współlokatorki, która od kilku dni walczyła z deadline'em zleconego jej tłumaczenia, odkładanego jak zwykle na ostatnią chwilę. Z obłoku oparów kadzidełek wyłoniła się twarz będąca niemalże żywym obrazem: dziewczyny załapały się akurat na emocjonujący moment, kiedy to szaleństwo z dzikim, mrocznym rechotem zrzucało normalność z białego klifu Dover.
- Kawa - wychrypiało zjawisko, zaczynając listę żądań i uśmiechając się niczym sadystyczny morderca-hobbysta, ktory doszedł już do takiej wprawy, że potrafi zatłuc ofiarę puchatym kapciem. - I bilet w Himalaje, żebym się mogła wyspać. Ale najpierw jakąś giwerę z tłumikiem, żebym raz na zawsze wybiła z głowy temu grafomanowi od siedmiu boleści tworzenie kryminałów, w których narzędziem zbrodni był piezoelektryczny przetwornik drgań. Wiecie, ile się nad tym namordowałam?!
Tak więc, jeśli ktoś się jeszcze nie domyślił z opisu, moja miss jest tłumaczką, która własnie zmęczyła tłumaczenie z angielskiego na polski jakiejś wyjątkowo upierdliwej i badziewnej książczyny.
Wszystkie elementy stylizacji mają głęboki sens. Otóż:
- fryzura - włosy, które od jakiegoś czasu nie widziały szczotki i grzebienia, plus opaska spinająca grzywkę i różne nieposłuszne kosmyki, żeby nie wpadały do oczu i nie przeszkadzały. Z kolei kolor ma podkreślać impulsywny charakter, no i komponował mi się z zielonym;
- makijaż - cienie pod oczami z niewyspania, rozmyty tusz sprzed.. iluś tam dni, bo nie ma czasu go zmyć, zresztą komu zależy? No i sadystyczny uśmieszek pt. "Proszę, bardzo ładnie proszę, zrób coś, żebym miała pretekst, żeby ci przyłożyć i wyładować frustrację";
- ciuszki i kapciuszki - wygoda, wygoda przede wszystkim;
- pasek z zapasami na czarną godzinę - załóżmy, że te brązowe kółeczka to czekoladowe ciasteczka, zielony płyn to jakiś zabójczy energetyk, a ten drugi to kawa latte z syropem piernikowym i cynamonem;
- okulary - od ślepienia w komp, słowniki i różne inne książki;
- notatnik i długopis - znacie to uczucie, kiedy przez 2 dni szukacie jakiegoś słowa idealnie pasującego do kontekstu i nie możecie sobie go przypomnieć, a potem nagle dopada was ono w toalecie, więc rzucacie się i bazgrzecie je własną krwią na listku papieru toaletowego, żeby nie uciekło? Nie znacie? Okej, nie było tematu...
- zielone motylki - ...no i kiedy w końcu zapiszecie to słowo, którego wam brakowało, wypełnia was cudowne uczucie zadowolenia, do złudzenia przypominające motylki w brzuchu, kiedy człowiek się zakocha (a zielone, bo to kolor nadziei, a zawsze trzeba mieć nadzieję, że nie przekroczy się deadline'u);
- dym - opary kadzidełek relaksujących. Bądź wywołujących stan Nirvany, co kto woli;
- jasnobłękitne skrzydła - to metafora Natchnienia i Weny. Natchnienie. Oraz. Wena. Są. Ważne. (I często stanowią cudowną wymówkę do oddawania się prokrastynacji.)