Beatrice Charpentiere
Oczywistym było, że i do moich uszu doszły słuchy o ludziom, którzy mieli zawitać w Funhouse. Nie mogłabym przegapić takiej okazji, więc czym prędzej zarezerwowałam lot i opuściłam cudowną Wenecję, w której spędziłam ostatnie tygodnie. Tego jednego miasta nigdy nie miałam dość i mogłam powracać tam wielokrotnie i nigdy mi się nie nudziło. Praktycznie jak z naszą cudowną posiadłością! A możliwość ujrzenia przy okazji cudownej Elizabeth tylko potęgowała radość. Nie moja wina przecież, że tak uwielbiałam prowadzić z nią wszelkiego rodzaju rozmowy. I godzinami potrafiłam opowiadać jej o tych wszystkich miejscach, które odwiedziłam.
Oczywiście nie mogłam się powstrzymać od skorzystania z ludzkich środków transportu, jednak gdy zajechałam po posiadłość obiecałam sobie, że to ostatni raz. Tak jak i poprzednio, a patrzcie, nie zadziałało. Weszłam do domu, a z góry już po chwili słyszałam głos Valentiny. Jaką ja bym była "ciotką", gdybym nie przywitała krewniaczki? Pewnie lepszą niż w rzeczywistości, lecz tą kwestie lepiej pomińmy. Od razu ruszyłam po schodach, chcąc zobaczyć z kim ta trzpiotka konwersuje. Zarówno moje obcasy, jak i berło przy każdym kroku wydawały cichutki stukot.
Zatrzymałam się u szczytu, wpatrując w młodego mężczyznę. Jego wygląd wręcz krzyczał, że jest spokrewniony jakoś z Elizabeth. I te oczy... Wszędzie bym je rozpoznała. Na moje usteczka wpłynął subtelny uśmiech, po czym podeszłam do nich powoli.
- Valentino, miło cię znowu widzieć. - rzuciłam spokojnie, spoglądając na młodszą wiedźmę, po czym mój wzrok znowu spoczął na młodzieńcu. - Sądzę, że nie mieliśmy jeszcze szansy się poznać. Beatrice Charpentiere. - przedstawiłam się, po czym delikatnie skinęłam głową i wyciągnęłam w jego stronę dłoń. Nie miałam najmniejszego zamiaru się kłaniać, ba!, jakby tego ode mnie wymagał to z pewnością by pożałował. Liczyłam, że przynajmniej ma jakąś znikomą wiedzę o mej osobie.
Końcówka kuleje, ale mnie już zganiają z komputerka :C
Ostatnio zmieniony przez Nieve (27-11-2014 o 22h52)