Link do zewnętrznego obrazka
... Może dlatego tak boję się ciemności.
W świetle latarni zdążyłam w porę zauważyć, że ktoś za mną idzie. Odwróciłam się, a wtedy napastnik usiłował się na mnie rzucić. Nie udało się to mu jednak, po wielu latach spędzonych na otrzymywaniu rozmaitych obrażeń cielesnych nauczyłam się odruchowego unikania ciosów, przez co i jemu udało mi się umknąć. Jednak nie na zbyt długo... Gdy znalazłam się tuż pod moim blokiem, złapał mnie i przycisnął do ściany. Bieg strasznie mnie zmęczył, jednak byłam w stanie jeszcze szarpać się i krzyczeć. To znaczy, tylko się szarpać... Zasłonił mi usta dłonią. Spojrzałam mu prosto w przerażającą twarz i od razu zalałam się łzami. Nie mogłam nic zrobić, strach sparaliżował mnie całkowicie.
- Rany, uspokój się, nic Ci nie zrobię... - warknął. - Na razie. Ale jak Twoja matka nie odda mi kasy do piątku, to może sobie już robić nowego bachora, jasne?!
Zatrzęsłam się, na co ten zaśmiał się cicho. Z resztą, nie tylko on. Za nim dostrzegłam jeszcze dwóch, choć niewykluczone, że było ich więcej.
- No już, już, zaraz Cię puszczę do domku, co, nagle się tak spieszysz? Dobrze... Wezmę sobie w takim razie coś na pamiątkę. Tak z okazji naszego pierwszego spotkania, co?
Otworzyłam przerażona oczy. Psychopata, pomyślałam, gdy uciął mi nożem kilka pasm włosów, po czym puścił mnie i cofnął się. Dopiero kiedy odszedł, zdałam sobie sprawę z tego co się stało. Napadli mnie. A macocha mnie zabije. Choć prędzej zrobi to przeszywający ból, jaki właśnie poczułam na powierzchni skóry głowy. Dotknęłam bolące miejsce, które zdawało się mieć kształt linii. Syknęłam głośno, gdy poczułam krew lepiącą mi się do palców. Wróciłam szybko do domu, w razie gdyby zachciało im się zmienić zdanie i wrócić tu po mnie.
Zamknęłam za sobą drzwi i poszłam od razu do pokoju... Nie spodziewaliście się chyba, że biją mnie codziennie, prawda? To dobrze... Spokojnie, aż tak źle ze mną nie jest. Na linii drzwi do salonu zatrzymałam się. Postanowiłam jednak pójść do nich i o wszystkim powiedzieć. Przecież to nie moja sprawa, a mnie ma się dostać...
Po raz pierwszy widziałam macochę w szoku. Wiedziałam jednak, że to tylko dlatego, że jeśli oni coś mi zrobią, mój ojciec może zacząć powątpiewać w jej "matczyną troskę". Po prostu wróciłam do siebie, zostawiając ich z tym zmartwieniem. Chciałam jak najszybciej umyć się, zmyć krew z włosów (nawet, jeśli wiele jej tam nie było), po czym uciec do pokoju i pójść spać. Miałam dość, chciałam, żeby to okazało się tylko snem...
Rano jednak wyszło na to, że wcale tak nie było. Dotykając włosów, czułam wyraźnie braki, nawet jeśli w lustrze nie widziałam wyraźnej różnicy. Pierwszym, co tego dnia zrobiłam, było włączenie komputera i napisanie do Shiraia o tym, co się stało... Czy aby nie przesadzałam? Ja wiem, że prosił, bym mówiła mu o czym zechcę, ale to wyglądało z mojej strony jak naprzykrzanie się...
Z resztą, nie ważne jak egoistycznie to zabrzmi, nie chcę tak myśleć. Przecież on, w przeciwieństwie do mojej macochy, pytał o mnie, a nie o kasę, czy o to, co zabrał mi ten koleś (tak przy okazji, na to, że odciął mi włosy, machnęła tylko ręką).
Chciałam się z nim spotkać jak najszybciej. W ogóle, strasznie się bałam, że ten koleś znów mnie zaatakuje, choćby po to, by o sobie przypomnieć. Pomyślałam, że może odprowadziłby mnie dziś do domu... Ale przecież on nie wie pewnie nawet, gdzie mieszka Mira. Nie chciałam mu tłumaczyć tylko przez ten mój głupi kaprys... Więc po prostu napisałam mu, że dziś postaram się być wcześniej. Wysłałam mu też kilka godzin odjazdów autobusów z przystanku przy szkole do Metropolice i poprosiłam, by wybrał ten, który mu najbardziej pasuje. A potem się rozłączyłam. Musiałam się spieszyć, inaczej się spóźnię.
Ostatnio zmieniony przez Lynn (24-12-2013 o 15h04)