Link do zewnętrznego obrazka
Zdziwiłem się na to, co powiedziała. Najpierw panikuje, płacze, siedzi kilka godzin w szpitalu odchodząc od zmysłów, a teraz nie chce się "spoufalać" ? O co tu chodzi?
Postanowiłem jednak nie pytać ją o te wszystkie rzeczy.
- Ok, leć. Ja mam teraz trening - odwzajemniłem uśmiech, a potem pomachałem jej i wyszedłem z pokoju.
Po treningu miałem straszną ochotę na pływanie. Woda była dla mnie, jak wolność. Niczego pod nią nie musiałem słyszeć, nie musiałem też oglądać niczego, czego oglądać nie chciałem. Mogłem spokojnie pomyśleć, oderwany od świata, na tyle, ile było można. Zwłaszcza, kiedy chciałem zapomnieć o tym, co stało się dwa lata temu. Grace mówiła, że powinienem umieć samemu sobie łatwiej wybaczyć. Że każdy ma prawo do błędów. Do takich pomyłek nie miałem prawa. Jak ja mogłem sobie wybaczyć coś takiego? To życie kilku osób, nie jakieś durne odpały, tylko czyjeś życie. I to życie ludzi, którzy nie byli dla mnie bezimiennymi twarzami w tłumie... Czasami sam chciałem umrzeć.
Wsiadłem na motor i pojechałem na plażę, bardzo niedaleko willi Jace'a, żebym mógł potem do niego pójść. Brzeg był kamieńisty,a woda do tego stopnia przezroczysta, że kiedy ktoś pływał całkowicie w niej zanurzony, wyglądało to, jakby się unosił w powietrzu.
Zaparkowałem przy samym brzegu, a potem zdjąłem z siebie wszystko poza spodniami i paskiem.Było jakieś piętnaście stopni, ale olałem to. Później wszedłem do wody i od razu zanurzyłem się cały z głową. Był październik i woda była lodowata, ale nie przeszkadzało mi to. Lubiłem zimno, tak jak lubiłem też ból. Mówiły mi, że nadal żyję, a nie tylko wegetuję, zawieszony gdzieś między tym, co już było, a tym co dzieje się teraz.
Przepłynąłem pod wodą dobrych kilkanaście metrów. I tak około dziesięciu razy. Pod powiekami miałem twarze wielu osób. Teraz i Grace. Nie rozumiałem tego, co się działo od kilku dni. Zwłaszcza tego, co działo się między nami. Czułem się, jakbym żył gdzieś obok tego wszystkiego, przyglądając się tylko temu, co się dzieje.
W końcu wyszedłem z wody i położyłem się na ostrych, rozgrzanych od słońca białych kamieniach.
Wszystko znowu wróciło. Pożar. Płonący dom. Krzycząca mama na zewnątrz i trzymający ją strażak. Chciałem biec do środka po ojca i Rosie ze Scottem, ale jakiś facet mnie trzymał. Aż w końcu dom się zawalił. Zobaczyłem Rosie, leżała obok gruzów. Nikt nawet do niej nie podszedł. Wyrwałem się facetowi i podbiegłem do niej. Próbowałem ją obudzić, ale było za późno. Miała sine oczy i była cała poparzona. Nawet nie wiem co się stało z ojcem i Scottem. Potem zabrali mi ją z rąk i wpakowali do worka.
Zostałem sam z mamą. A rok później ona umarła. powiedzmy, że nie była to naturalna śmierć...
Zostałem sam. Ciotka kupiła mi mały dom, niedaleko szkoły i więcej jej nie zobaczyłem. Byłem sam. Całkiem sam. I nigdy nie mogłem sobie wybaczyć, że nic nie zrobiłem. Że nie próbowałem się wyrywać, walczyć... Że nie mogłem ich uratować. Chyba nigdy nie przestałem się za to obwiniać.
Zakryłem twarz rękoma, a potem z całej siły prywaliłem jedną z nich o kamienie. Szybko pojawiły się na niej liczne, małe zadrapania, z których powoli zaczęła wypływać krew. Byłem frustratem, bo wiedziałem, że nikt nie był w stanie mi pomóc. Sam musiałem się podnieść.
W końcu, sam nie wiem kiedy, zasnąłem.
Ostatnio zmieniony przez Rachel8 (09-12-2013 o 18h39)