Link do zewnętrznego obrazka
Łzy skapywały powoli i wsiąkały w wykładzinę. Jedna za drugą. Patrzyłem na nie i nie mogłem się poruszyć. Nie miałem nawet siły podnieść dłoni, by zmazać te z policzków. Trzaśnięcie drzwiami tylko pogłębiło ten stan. Wstrząsnęło całe ciało dreszczem, który odebrał ostatki sił. A przed oczyma wciąż stała mi tylko ta ukochana twarz i spojrzenie pełne nienawiści...
Zacisnąłem dłonie w pięści i kiwnąłem sam do siebie głową. Może Ethan miał mnie już dość, może nie chciał ze mną przebywać, może nawet mnie nienawidził, ale wciąż dla mnie był najważniejszą osobą na tym chrzanionym świecie i nie mogłem pozwolić by cokolwiek mu się stało. Zwłaszcza, że okolica do najbezpieczniejszych nie należy.
Wybiegłem z domu, rozglądając się za chociaż najmniejszym śladem obecności przyjaciela. Słońce złośliwie raziło w oczy, a ja odniosłem wrażenie, że świat nagle jakby urósł. Budynki, ludzie... Wszystko zdawało się być większe niż zazwyczaj. Bardziej przygniatające... ponadto każdy przechodzeń miał w sobie coś z Ethana - oczy... Wszyscy patrzyli równie nienawistnym wzrokiem, pełnym pogardy i obrzydzenia. Nawet nie musieli otwierać ust. I tak słyszałem kierowane do mnie słowa. Dźwięczną pieśń nienawiści...
- Widzisz....? Znów wszystko zepsułeś. Jesteś nikim. Nikomu nie potrzebnym śmieciem. Zraniłeś go. Nie wiesz jak? Ojejku, to może sobie przypomnij... Nie możesz? Chciałbyś wiedzieć co się wydarzyło? Hah, oj, chciałbyś. Ale popatrz - cokolwiek się nie wydarzyło, było krzywdzące na tyle, że wzbudziło w nim nienawiść. Nadal chcesz wiedzieć? On cię nienawidzi. A ty nawet nie wiesz dlaczego. Biedny, mały słaby Paul. Dzieciaczek nawet nie wie co zrobił... Ale czego się spodziewał? Jest tylko śmieciem. Nie zasługuje na nic poza bólem i pogardą. Wymarzył sobie Ethanka, Ha! Tępy osiłek. I jeszcze zamiast opiekować się jego siostrą wolał pukać przypadkowych facetów. No tak. To jego poświęcenie dla miłości... Czyż to nie zabawne?
Salwa śmiechów zalała mi głowę. Z każdym ich słowem, procent tlenu zawartego w powietrzu zdawał się zmniejszać, wywołując zapadanie się płuc. Czułem się trochę tak, jakbym tonął. Kolana zaczynały się pode mną uginać, a grunt falować. Zgiąłem się wpół, ściskając mocno za przeponę i łapczywie próbując złapać oddech. Bolało. Stłumiłem łzy napływające do oczu. Musiałem to przezwyciężyć. Dla Ethana. Jeśli chciałem go znaleźć i dowiedzieć się, co właściwie się stało, musiałem zdławić w sobie ból. Nie było innego wyjścia.
Uniosłem głowę, na tyle na ile pozwolił mi na to natarczywy ból. Na końcu uliczki dostrzegłem znajomo wyglądającą sylwetkę. Nie byłem ani odrobinkę pewien, czy to on czy nie, ale... znikająca za zakrętem postać, była moją ostatnią nadzieją. Jak to mówią, "tonący brzytwy się chwyta", a to najwyraźniej nie była brzytwa, a patyk. Może nawet solidny kij. Pytanie tylko czy "kij", którego będzie można się schwycić, czy "kij", którym dostanie się po głowie by ostatecznie zatonąć. Schwyciłem się go tymczasowo, by chociaż na chwilę odzyskać cenną umiejętność oddychania. Wyprostowałem się i podążyłem świeżym tropem.
Kroczyłem chwiejnym krokiem za swoją ostatnią deską nadziei tak długo, że nie dość, że zdążyło się zrobić potwornie zimno, ale i słońce zakończyło swoją dzienną zmianę. Podążając za nim, zastanawiałem się, co takiego mógłbym mu w ogóle powiedzieć. Jakich słów użyć... A może po prostu podążać za nim jak duch, dbając jedynie o jego bezpieczeństwo z ukrycia.
W pewnym momencie zamarłem. Postać przede mną zatrzymała się przy bramie i zadzwoniła dzwonkiem. Po chwili furtka uchyliła się, a w stronę mężczyzny wybiegła dwójka małych dzieci krzyczących coś o lepieniu bałwana, a światło padające z wnętrza domu oświetliło jego twarz wystarczająco dobrze, bym mógł przekonać się dokładnie, że osoba za którą podążałem, nie tą osobą.
Wewnątrz mojej głowy znów rozbiegły się szydercze głosy i śmiechy, ale już nie miałem nawet siły ich słuchać. Nie miałem już na nic siły. Przysiadłem na krawężniku, opierając plecy o pobliską latarnię, przymknąłem powieki i pozwoliłem głosom płynąć. I tak nie mogłem nic przeciw nim zdziałać.
***
Otworzyłem na chwilkę oczy i ujrzałem rozmazany obraz światełek choinkowych, najwyraźniej porozwieszanych wokół otaczających mnie budynków. Święta... Czas w roku, kiedy zgodnie z tradycją powinni sobie przebaczać i naprawiać zniszczone relacje. Prawda jest taka, że w święta po prostu próbują zachowywać pozory przed innymi. A chyba nie tak powinno być. A między mną a Ethanem... między nami zaszło coś, o czy nie miałem nawet najmniejszego pojęcia, ale najwyraźniej nie było niczym dobrym...
Nagle zamilkły. Poczułem się nieswojo. Zamrugałem dwukrotnie i przed oczyma ukazał mi się Ethan. Nie ten Ethan. Ten mały siedmioletni Ethan, któremu na placu zabaw dokuczały starsze dzieci. Mały chorowity Ethan, którego od razu polubiłem i którego od początku chciałem chronić przed innymi. Ethan, który jako jedno z nielicznych dzieci się mnie nie bało. Potem dwunastoletni Ethan otwierający swój prezent spod choinki podczas naszych pierwszych wspólnych świąt, zaraz po wypadku rodziców...
Otarłem zamarzające łzy spod oczu. To jeszcze nie był koniec...
Mina Ethana na ich pierwszych wspólnych wakacjach, kiedy wbrew zakazowi jego rodziców, wyszliśmy z domu i zmoczył nas deszcz. Jego delikatne ciepło, kiedy skryliśmy się pod jedną bluzą. Ethan rzucający mnie poduszką na wycieczce szkolnej...
Mina Ethana wchodzącego do pokoju, kiedy kończyłem z wątłym szatynem. Ethan, rozpinający mi koszulę, by przyciąć włosy. Usta Ethana na moich ustach...
Nie. To nie mogło być złudzenie. Były zbyt ciepłe, zbyt delikatne... a jednocześnie nazbyt prawdziwe. Nie pomieszało mi się w głowie. Doskonale wszystko pamiętałem. I doskonale wszystko zepsułem. Powinienem był go zatrzymać. Powinienem nie pozwolić mu odejść. Czyż nie to mówiło mi jego spojrzenie?
Zacisnąłem mocno pięści i zamrugałem powiekami. To nie był czas na odchodzenie. To nie był czas na poddawanie się. Trzeba zebrać się w sobie i naprawić swoje błędy, póki jeszcze można. O ile jeszcze można.
Z trudem podniosłem się na równe nogi i otrząsnąłem je ze śniegu. Miałem odmrożone dłonie, nogi w sumie też, bo jedyne co czułem to przebiegające wzdłuż... "mrówki". Zabawne było to, że ulicę na której stałem, widziałem po raz pierwszy w życiu... Że też musiałem podążać akurat za tym człowiekiem... eh
Ledwo stawiając kroki wyszedłem do głównej alei i próbowałem zgodnie z własną pamięcią wrócić po własnych śladach w jakieś znajome miejsce. Przy okazji rozglądałem się uważnie i przyglądałem uliczkom po obu stronach, próbując dostrzec drobną postać Ethana... Co prawda szanse na spotkanie go w tej części miasta były... nikłe... ale nie mogłem przestać. Zrządzeniem losu w jednej z takich uliczek dostrzegłem postać bardzo podobną do tej, której poszukiwałem i w duchu podziękowałem sobie za to, że jednak szedłem za tamtym mężczyzną...
Drżąc na całym ciele z zimna i niepewności ruszyłem w tamtą stronę. Całe szczęście, osobnik był odwrócony do mnie tyłem. Stawiałem ostrożnie kroki, najciszej jak tylko potrafiłem, zastanawiając się, co tak właściwie mógłbym w ogóle mu powiedzieć. Co zrobić. Jak się zachować.
Kiedy od pleców Ethana dzieliło mnie niecałe półtora metra i miałem już stuprocentową pewność, że to on, poczułem, że coś we mnie pęka. Że wszystkie blokady utrzymywane przez lata, po prostu się rozsypują. Że dzisiejszy ból i przerażenie odchodzą, bo sam jego widok... sam widok... ugh...
Postąpiłem instynktownie. Nim się spostrzegłem, obejmowałem go mocno od tyłu, wtulając twarz we włosy niższego chłopaka, szepcząc ledwo dosłyszalne "Kocham cię. Przepraszam.".