/ To jakoś tak prawie wgl nie jest związane z historią i innymi bohaterami, więc jeśli niechcenie, to nie czytajcie /
Zebranie skończyło się. Wyszedłem szybko z budynku.
Idąc do mego domu stanąłem, bo przypomniałem sobie kto tam na mnie najprawdopodobniej czeka… Westchnąłem ciężko i spacerkiem ruszyłem dalej.
Kiedy przekroczyłem bramę posiadłości na powitanie od razu wyszedł – sprostuję – wyskoczył z domu i przybiegł do mnie Ryutaro.
- No opowiadaj, opowiadaj! Jak tam spotkanie i nowa przewodnicząca? – westchnąłem ciężko.
- Daj chociaż człowiekowi wejść do własnego domu - powiedziałem błagalnym tonem.
Miałem jednak nadzieję, że znudzi mu się czekanie na mnie i sobie pójdzie się gdzieś poszlajać… eh, nadzieja matką głupich, co?
- Nie! Mów teraz! –zagrodził mi przejście swym ciałem.
Ja mam jeszcze na niego nerwy? Zacząłem przepychać się z nim, aby dojść do domu. Skończyło się na tym, że wylądowaliśmy w ogrodzie… jakim prawem ja się pytam?
Zazwyczaj tak jest. Nie wiem jak, ale Ryutaro robi tak, że ostatecznie kończy się tam, gdzie on chce. Raz wylądowałem z nim na drugim końcu miasta, bo chciał mi nietypowego kwiatka pokazać w drodze do domu… Tylko dla niego on był nietypowy, bo tak naprawdę to był chwast…
Poddałem się i usiadłem przy ogrodowym stole. Na raz wyszła z domu moja siostra i przyniosła nam obiad : tuńczyk błękitnopłetwy z białymi truflami i szafranem.
- Proszę, jedzcie moi kochani – i położyła talerze przed nami.
Podziękowałem, ale zostało zagłuszone to przez niego.
- Dziękuję! Twoja kuchnia jest najlepsza Aneki-chan! – Ryutaro zdążył zjeść już kawałek tuńczyka.
- Cieszę się, że ci smakuje –i z uśmiechem, jak to ona, wróciła do domu, nie chcąc nam przeszkadzać.
Podziwiam moją siostrę. Zawsze lubiła siedzieć w kuchni i nam coś przyrządzać, pomimo tego, że mamy kucharki i lokaja…
- Myślałem, że nie zdołasz wytrzymać do mojego powrotu i zjesz już coś - wziąłem do ręki sztućce i zabrałem się za obiad.
- A, to prawda. Zdążyłem już zjeść połowę Yubari –i wciągnął następny kawałek.
Chwila chwila, królewskie melony Yubari są duże… ILE TY POTRAWISZ ZJEŚĆ!?
- Ale na kuchnię twojej siostry zawsze będę miał ochotę! –to może się z nią ożeń? - Wiesz, że mam więcej i lepiej wyszkolone kucharki niż ma twoja rodzina. Ale nawet one nie gotują tak, jak Aneki-chan! –spojrzałem na jego talerz.
SERIO?! Zniknęła już jedna trzecia, a to nie była mała porcja i jeszcze ta połowa Yubari…
- Nie jesteś człowiekiem… - i sam zjadłem trochę tuńczyka.
Trzeba przyznać mojej siostrze - umie gotować.
Gdy skończyliśmy obiad sprzątaczki zabrały zastawę, a Ryutaro się przypomniało…
- Eh… chyba nie mam wyboru, co?- i w tym momencie przyszła moja siostra z pokrojonym arbuzem Densuke na małe kawałki.
Podziękowaliśmy zaś, siostra zniknęła odprowadzona moim wzrokiem, a gdy spojrzałem na byłego przewodniczącego szczęka mi opadła. Już wcinał jeden kawałek po drugim!
- Nie żeby mi było szkoda, ale się tu nie rozchoruj jeszcze - jeszcze czego… jakby mi się rozchorował, to bym był zmuszony do odwiedzania go.
- Nie martw się, nie martw się, a teraz opowiadaj! -Westchnąłem ciężko - muszę inaczej mi nie odpuści.
Zacząłem opowiadać o tym, jak przebiegło całe zebranie. Jak to mniej więcej ma wglądać i jakie są do tego przygotowania. Oczywiście nie szczędziłem krytyki z mojej strony. Wreszcie skończyłem.
- Ale pomożesz im w tym, co nie, Moriś? - eh.. i co ja na niego poradzę?
- Oczywiście, że pomogę. Nie jestem tobą - ja wywiązuję się z swych obowiązków - nawet nie tykałem tego arbuza – nie mogłem już, a on wciął prawie całą miskę…
Przyszła do nas ponownie moja siostra.
- Cóż… nie chcę nic mówić kochani, ale zbliża się szesnasta –ostrzegła mnie siostra.
- Już? - spojrzałem na zegarek… - Rzeczywiście… - spojrzałem na Ryutaro, usta miał od ucha do ucha.
- No to chodźmy już, chodźmy! - wstał podziękował siostrze za pyszny poczęstunek… i pociągnął mnie do wyjścia.
Pomachałem jej, a ona z uśmiechem mi odmachała i skierowała się w stronę posiadłości. Wyrównałem kroku z Ryutaro i ruszyłem bez jego ciągnięcia.
Mieliśmy się spotkać z pełnym byłym składem samorządu uczniowskiego liceum Sakura.
Szliśmy spokojnie, spacerem. Nie śpieszyło się nam, bo mieliśmy dużo czasu. W między czasie Ryutaro opowiedział mi co tam na studiach. Oczywiście jego wersja była trochę – sprostuję – bardzo niewiarygodna, ale to cały on – wyolbrzymiający nadaktywny optymista po wsze czasy. Minęliśmy kawiarnię „Pan Ciastko”, gdzie przez jej duże okna zobaczyłem razem panienkę Redfox i pana Nowak. Miło, że spędzają wspólnie czas w tej kawiarni. Jest bardzo, że tak powiem sympatyczna.
Gdy już widzieliśmy pozostałych ludzi, a blondas chciał zacząć ich wołać, zadzwonił mój telefon. Zobaczyłem na wyświetlacz – ojciec. Kazałem Ryutaro lecieć do nich, a sam odebrałem. Na moje nieszczęście nie posłuchał i zaczął się koło mnie kręcić.
- Tak słucham? - powiedziałem do komórki.
- Wracaj do domu. Mam ważnych ludzi i chcę ciebie im przedstawić - odezwał się głos rodziciela.
- Hej! To nie fer - krzyknął oburzony Ryutaro, on tak na serio?!
- Wybacz ojcze, zaraz będę - rozłączyłem się szybko - A ty się na przyszłość puknij w łeb, zanim zrobisz coś takiego! - wydarłem się na niego.
- … Wybacz - powiedział z smutną miną - Ale ja już byłem z tobą umówiony! Czemu on mi cię teraz zabiera? Nie może! - i zrobił naburmuszoną minę… eh, jak dzieciak…
- Ogarnij się, on jest moim ojcem. Może mi rozkazywać co mu się żywnie podoba. A ja jestem najbardziej prawdopodobnym spadkobiercą jego firmy i mam swoje obowiązki - westchnąłem ciężko - Idź tam do nich i przeproś, że nie przyszedłem - wskazałem głową pozostałych.
Ryutaro naburmuszony dalej… ale ruszył. Szybkim krokiem i ja ruszyłem, ale do domu.
Gdy się tam znalazłem, powoli, aby nie powitano mnie z zadyszką, wszedłem do posiadłości. Rozebrałem się, poprawiłem fryzurę, która się lekko rozwaliła i ruszyłem do salonu.
- Witaj ojcze. Witam pana i panią - w salonie znajdował się jakiś biznesmen z wieku ojca i prawdopodobnie jego córka. Piękna i dostojna, ale mam nadzieję, że ojciec nie szuka mi już żony…
Przywitaliśmy się, jak należy. Potem zasiedliśmy i przeszliśmy do interesów. Okazało się, że to była wspólniczka, a nie córka. Całe szczęście, że nie zostałem przyłapany na tej karygodnej pomyłce.
Ojciec chciał zaproponować naszemu gościowi spółkę z jego firmą. Czytałem o niej dużo. Związek firm, dałby nam w tym przypadku wiele korzyści. Zacząłem więc przedstawiać moje plany związane z rozwojem tych dwóch firm, jeśli byłyby one razem. Starałem się jak najbardziej opierać na statystykach.
Gdy skończyliśmy spotkanie była już dwudziesta. Goście pożegnali się, podziękowali i byli bardzo chętni na tę propozycję. Jak tylko odjechali limuzyną wraz z ojcem, podeszła do mnie siostra.
- Brawo braciszku. Ojcu bardzo zależało na partnerstwie z tą firmą. Zrobić ci coś? – kochałem siostrę, była po prostu cudowna – niezastąpiona.
- Poproszę coś do picia - poczułem ogarniające mnie zmęczenie - Nie obrazisz się, przynosząc mi to do pokoju? - spojrzałem na nią zmęczony.
- Żartujesz sobie ze mnie? Jestem twoją siostrą. Idź odpocznij, to dla mnie żaden porblem –więc ruszyłem.
Ociężale ruszyłem do pokoju. Położyłem się na sofie - nie chciałem położyć się na łóżku i przypadkiem zasnąć, w końcu miała przyjść siostra i dać mi picie.
Ostatnio zmieniony przez Minwet (10-03-2014 o 10h38)