♨ Edna Cooper ♨
Poszłam do mojego pokoju nie interesując się nawet, czy mnie przenieśli, bo i tak bym się na to nie zgodziła, nawet jeśli musiałabym dzielić pokój z jakąś nieszczęśniczką. Rozpakowałam się i jeszcze raz popatrzyłam na swój strój. Słomkowa, prosta sukienka, przewiązana w pasie sznurem koloru krwi (bo normalną czerwienią się nazwać tego nie da) i gruby naszyjnik ze złota i jakiegoś kamienia barwy kojarzącej się z miętą, którego nazwę powinnam kojarzyć, ba, nawet znać jego zastosowania, ale niestety jestem niedouczona jeśli chodzi o moje powołanie.
Winna jest mama, ale czy jestem na nią za to zła? Po części tak, bo nawet teraz jej nie obchodzi, czy chcę wybrać tę ścieżkę, co ona, czy też kontynuować dzieło przodków. Z drugiej strony wiem, że chciała dla mnie dobrze...
Poza tym jestem tutaj by się uczyć, nie ważne jak wyglądają moje postępy, pomyślałam, po czym oderwałam wystającą z sukienki nitkę, a kostki ozdobiłam ciemnymi bransoletami z koralikami zrobionymi z drewna. Fryzurę zostawiłam, nie chciało mi się czesać. Z resztą, chyba nie wyglądałam w niej tak źle. Mam taką zawsze i jakoś nikt nie narzekał... Choć może nikt nie chciał zarobić ode mnie klątwą, choć za taką błahostkę nie nakładałabym jej nawet, gdybym potrafiła.
Opuściłam pokój.
- Nareszcie! - jęknął Riley. - Już myślałem, że przez to Twoje strojenie będziemy tam całe wieki.
Walnęłabym go, gdyby nie jego niematerialność.
- No co? Muszę wyglądać jak szamanka, nie jak wiedźma - skomentowałam, bo żadna cięta riposta nie przyszła mi do głowy. W ogóle, jakoś nie miałam do nich głowy. Ale nie przejmowałam się tym teraz zbytnio, bo oto przeszły właśnie obok mnie jakieś wampirzyce. Znałam je, w sumie to znałam większość szkolnego społeczeństwa HexHall, a one znały mnie, więc nie zdziwiło ich na szczęście moje gadanie sama do siebie. Czasem zapominałam, że przecież tylko ja widzę duchy, jednak tutaj nie musiało mnie to obchodzić.
Poszłam dalej korytarzem. Z sali wychodziło coraz to więcej osób, wiedziałam jednak, że apel się nie zakończył. Nie poszłam tam jednak, bo po co? Żeby usłyszeć to samo, co w zeszłym roku, czy żeby jako jedyna zamiast z tamtąd wyjść, wejść do środka? Chciałoby się. Odwróciłam się na pięcie (dosłownie, toć ja butów nie noszę) i odeszłam, byle jak najdalej od tego miejsca, pełnego sztucznej radości dyrektora, z tego, że znowu widzi nas - walniętych na głowę uczniów specjalnych, których od zwykłych nastolatków z poprawczaka różniły tylko supermoce. No, i niektórzy też nie popełniali przestępstw, choć w świecie nadprzyrodzonym za przestępstwa uznaje się czasem rzeczy takie, że każda nauczycielka od etyki co najmniej złapałaby się za głowę.
Ostatnio zmieniony przez Lynn (27-11-2013 o 17h31)