Długo biłam się z myślami czy zmieścić to opowiadanie w kolejnym miejscu w sieci. Jeśli którekolwiek z Was zna i czytało fanficki z Hetalia.org zapewne rozpozna tę historię. Tak więc nie przedłużajając, oto moje cudowne dziecię. Yaoiciowe USxUK w wydaniu bardzo ludzkim;-).
"Historia mojego życia zaczyna się na granicy jednego z kolonijnych miasteczek, należących do Brytyjczyków. W sumie bardzo mało znam się na mapach i nie jestem w stanie stwierdzić gdzie mieszkałem. Jednak odkąd tylko pamiętam bardzo chciałem się uczyć. Kochałem książki i z podziwem spoglądałem na oczytanych Brytyjczyków ubranych w drogie garnitury. Na ich dłonie w ozdobnych rękawiczkach… A damy nosiły takie piękne suknie! Jeszcze dziś, (czasami przed snem), wzdycham do mojej kochanej Charlise- nieco tylko młodszej ode mnie ostatniej więźniarki z czasów Deklaracji. Niestety ona, jak i większość panien czy kobiet pojmanych w tamtym czasie, straciła życie. Za co? Za pochodzenie. Zbyt okropne by o tym mówić, tak jak zbyt bolesne aby tłumić w sobie. Żal. Chyba tylko tyle czuję widząc to do czego doszliśmy. Przecież nie jesteśmy inni! Do cholery! Mamy to samo pochodzenie i przodków! Nie my, na Boga, nie my byliśmy tu pierwsi! Nie mieliśmy prawa…"
Szczerze mówiąc nie tego spodziewał się po dziennikach znalezionych w skrzyniach na stryszku swojego domu. Wielka, stara rezydencja skrywała z pewnością nie jedno, ale to było doprawdy niezwykłe znalezisko. Kilkuwieczne pamiętniki prowadzone przez założyciela rodziny dawno temu. Jeszcze w czasach gdy Ameryka żyła jedynie w umysłach i na kartce papieru każdego poety, pisarza czy malarza. A to były zaledwie trzy niewielkie zeszyty oprawione w masywne okładki. Ręczne zdobienia zaprojektowane i wykonane przez jego pradziada robiły piorunujące wrażenie, jednak te kilka pierwszych zdań…
Alfred był porywczym, energicznym i niezwykle żywiołowym dwudziestotrzyletnim młodym mężczyzną o czasem zbyt wybujałym zmyśle patriotycznym. Niby zwyczajny Amerykanin, jakich to tysiące chodzą codziennie uliczkami Nowego Yorku, Californii lub Los Angeles. Wysoki, dobrze zbudowany o przeszywającym spojrzeniu niebieskich tęczówek. Zawsze zawadiacko uśmiechnięta twarz przysparzała mu w szkole nielada kłopotów z których wyciągał go bardziej spokojny i pokojowo nastawiony brat bliźniak- Matthew. Tylko że pewnego dnia Matt zniknął. Nie było jego rzeczy, nie było rzeczy ojca. Samego ojca nie było praktycznie od zawsze. Została tylko chora matka i umierająca (z dnia na dzień coraz bardziej) o piętnaście lat młodsza siostra Klara. To wszystko, cała ta nienormalna sytuacja była zbyt trudna jak dla jednego chłopaka dopiero wchodzącego w życie. Dlatego coraz częściej zamiast w pokoju przesiadywał na poddaszu lub stryszku.
Pamiętniki wpadły mu w ręce zupełnie przypadkiem. Ot, zaglądał do kolejnej z rzędu skrzyni zaśmiecającej i tak zagracony strych w poszukiwaniu choćby najmniejszego powodu odejścia ojca. A że wrodzona ciekawość nie pozwalała mu przejść obojętnie obok czegoś równie pięknego… zwyczajnie otworzył okładkę. Była piękna, ale także diabelnie ciężka. Wtłaczane na nią, barwione płótno układające się we wzór pierwszej flagi niepodległego państwa jakim obecnie była Ameryka, przez lata nasiąkało kurzem. Kartki pożółkły i wyglądały jakby miały się rozpaść pod najmniejszym dotykiem. Jednak im dalej zaglądał, tym bardziej żałował. Każda kolejna linijka wstępu do historii była torturą. Tak różna od tego co mówili nauczyciele w szkołach i profesorowie na wykładach. Czy była prawdziwa?
Dlaczego jednak tak bardzo kuła Alfreda w oczy? Choćby dlatego, że wierzył w podania historyczne. Uczył się na pamięć Deklaracji Niepodległości i wręcz szalał za historią bardziej współczesną gdy Ameryka zaczynała kwitnąć przeradzając się w potężny twór polityczno-militarny. Był jednym z wielu, ale jak jeden na milion. Patriota i bojownik. Człowiek czynu stawiający na siebie, nie innych.
A teraz wzdychał ciężko zatrzaskując z irytacją swojego nowego wroga- pamiątkę po pradziadzie. Niegdyś jego idolu, autorytecie. Teraz jego antenat był w oczach młodzieńca nikim więcej jak Brytyjskim pieskiem. Oczarowany ich kulturą i zwyczajami pod którymi skrywali wyrachowane serca. Serca?! Według Ala to nie były serca. Bryłki lodu, skały- owszem! Bo tylko coś nieożywionego mogło pozwalać na tak bestialskie czyny!
Ostatni raz spojrzał na porzucone ponownie w kącie zeszyty i pospiesznie opuścił stryszek. Nie miał zamiaru wracać tam już nigdy więcej…
- Synku, spakowałeś się?- gdzieś zza pleców doszedł go głos matki. Zatrzymał się w pół kroku, obracając niespiesznie na pięcie.- Alfred, zadałam ci pytanie.
- Tak, słyszałem mamo.- uśmiechnął się po swojemu chcąc ukryć irytację. „Cholera, zapomniałem o tym przeklętym wyjeździe!” mruczał w myślach drapiąc się po głowie.- Bo wiesz, tak mi się przypomniało że miałem coś znaleźć na strychu i zapakować, więc jeszcze nawet nie ruszyłem walizek.
- Ależ Alfi...- wzruszyła ramionami niewysoka, blond włosa kobieta, krzywiąc nieładnie pokrytą zmarszczkami twarz. I choć była młoda, bo miała zaledwie czterdzieści pięć lat, wyglądała jak podbijająca pod osiemdziesiątkę staruszka ledwo stojąca na nogach.- Wiesz dobrze że z samego rana musisz jechać na lotnisko.
- Tak, wiem i szczerze wolałbym zostać tu z tobą.
- To nie możliwe Alfi.- nieco chwiejnie, ale jeszcze całkiem prosto, podeszła do syna i objęła jego twarz dłońmi. Delikatnymi i ciepłymi dłońmi które niegdyś tuliły do snu jego i Matta.- Powinieneś wyjechać jak najszybciej i przestać stroić fochy niczym małe dziecko. Nie chcę abyś oglądał to wszystko.
- Ale przecież mógłbym ci pomóc! Wesprzeć w razie…
- Alfredzie F. Jones!- krzyknęła kobieta przyciągając jego twarz stanowczo do swojej i patrząc w oczy ze złością. W takich chwilach stawała się nieugięta i nic nie było w stanie odwieść jej od raz postanowionej rzeczy. Na moment złagodniała i muskając ustami czoło syna zakończyła spór.- Idź się pakować skarbie. Nie zapomnij o ciepłych rzeczach takich jak skarpetki czy grubsze slipki. Zapakuj też swetry i kilka podkoszulków z rękawkami. Te twoje bezrękawniki czy jak im tam to jakaś jedna wielka tandeta i nie za bardzo nadają się na…
- Mamo, jestem duży i poradzę sobie.- zaśmiał się lekko obejmując rodzicielkę po raz ostatni. Zanim odsunął się całkowicie musnął dłonią blady policzek.- Kocham cię bardzo mamusiu. Pamiętaj o mnie i pisz czasami listy. Pozdrów też Klarę jak u niej będziesz i przeproś że nie przyszedłem z tobą.
- Oczywiście. Żegnaj maleńki panie Ameryko.
Wiedziała jak go rozczulić. Zawsze tak do niego mówiła gdy ich rodzina była kompletna. Raz nawet podpisał się tak na kartkówce z matematyki. Chyba w podstawówce. No ale on chciał tylko zaimponować nauczycielce! Była taka miła i kochana przynosząc dla nich cukierki lub owoce. Od tamtej pory przyjaciele zwracali się do niego właśnie Ameryka. Był w ich oczach bohaterem niczym postać z komiksu. Szkoda tylko, że kiedy spotkał ich niedawno na tym śmiesznym zjeździe, połowa nawet go nie kojarzyła. Tacy z nich byli przyjaciele!
Prychnął w myślach na samo wspomnienie. Nienawidził obłudy innych i sam wystrzegał się tego niczym diabeł wody święconej. Odwrócił się ku matce słysząc jej coraz bardziej natarczywy kaszel. Martwił się. Odkąd Matt i ojciec wyjechali (on przejął rodowe nazwisko matki), jej stan gwałtownie się pogorszył. Przestała się szczerze śmiać. Ukrywała się przed nim jak złodziej i rzadko wychodziła z domu choćby na podwórko. Brak słońca spowodował łamliwość kości a brak ruchu przyrost tu i ówdzie. Choć ostatnio matka zmizerniała. Zwykle silna i twarda teraz łamała się jak gałązka. To było straszne. „No i co ta rozpacz potrafi zrobić z człowiekiem?” krzyczał w myślach znikając za drzwiami swojego pokoju. Niegdyś dzielił go z bratem. Potem wprowadziła się do niego Klara. Szybko jednak i z nią się pożegnał. Został sam bez przyjaciół, bez rodziny…
Oparł się plecami o mahoniowe drzwi i zakrywając twarz dłońmi przestał uśmiechać głupkowato. To była jedna z tych chwil w których nawet pan Ameryka stawał się słaby i podatny na wszelkiego rodzaju ponure myśli. Potarł drżące powieki palcami i sapnął głośno. Zwyczajowe osiemnaście stopni panujące w obszernym pokoju dzisiaj stanowiło nielada upał. Najpierw więc rozpiął bluzę. A kiedy nie pomogło ściągnął ją z ramion razem z koszulką uszytą przez niego dawno temu z flagi USA. Powachlował się lekko materiałem i wyciągając dłoń przed siebie zapalił światło. Trzeba było się pakować…
***
Gdy był pewien iż spakował już wszystko, odłożył walizki w kąt pokoju. Chwycił leżące na biurku kluczyki od auta i gasząc za sobą światło ruszył do garażu na przegląd. Musiał sprawdzić stan oleju, paliwa i gazu. Upewnić się że hamulce są podłączone poprawnie a auto z całą pewnością nie odmówi mu posłuszeństwa w drodze na to cholerne lotnisko. Zamyślił się przez chwilę i zupełnie bezwiednie skierował kroki ku stryszkowi. Niepewnie uchylił białe drzwi i klikając na brązowy pstryczek włączył światło. Spojrzał na zakurzone pamiętniki i dosłownie chwilę potem, nie wiedząc jakim cudem, siedział w aucie i czytał dalej.
"Tego roku lato było bardzo ciepłe. Jaki to rok, zupełnie nie pamiętam. Byłem tylko głupim podlotkiem marzącym o spełnieniu się jego marzenia. Nauce. Chciałem wiedzieć wszystko, zobaczyć wszystko i poczuć to na własnej skórze. W sumie nie rozumiałem nic z tego co mówiono na ulicach. Wojna? Przeciw Brytyjczykom? Niby po co? Było spokojnie, bieda nie dokuczała w żadnej z graniczących z moją wiosek a murzyni… oni zawsze byli zbyt dumni aby pojąć. Jesteśmy jednością i przerwanie łańcucha było zgubne.
Sądziłem tak bardzo długo. Byłem zwykłym chłopcem z wioski. Nie umiałem liczyć, czytać a pisanie… Potrafiłem się tylko podpisać. Towarzyszyła temu radość większa niż najpiękniejszy prezent na skromne święta Bożego Narodzenia. Bo byłem Alfred F. Jones! Tak nauczył mnie pewien bardzo miły pan Anglik gdy siedziałem nad brzegiem rzeki grzebiąc patykiem w błocie. Do dzisiaj pamiętam jego zielone oczy patrzące na mnie z taką ufnością. Z dziwną radością. A gdzieś tam czaiła się melancholia. Ona była taka przytłaczająca! Tak jakby tamten człowiek nie miał nic poza swoją wiedzą.
Dawniej powiedziałbym że czekanie na jegomościa zajęło mi resztę lata, jesień, zimę i wiosnę oraz pierwszą połowę lata. Teraz wiem że czekałem równy rok. Zawsze w tym samym miejscu ściskając w kieszeni eleganckie białe rękawiczki. Tamtego dnia Anglik o nich zapomniał. Bo kiedy odchodził wyglądał całkiem inaczej. Jego uśmiech…
- Co tu robisz chłopcze?- padło pytanie gdzieś za mną a moje serce wręcz podskoczyło do gardła. To był on!- Chwilę… Ty jesteś mały Alfred, prawda?
Byłem taki dumny że zapamiętał moje imię! Chciałem skakać jak głupi, rzucić mu się na szyję i zaproponować cokolwiek, byle mnie nie zostawiał. Podniosłem się spod swojego dębu i otrzepując podarte i znoszone ogrodniczki podszedłem do niego bliżej. Zawiał wiatr i poczułem taki śmieszny zapach. Jakby ktoś zamknął tysiąc aromatów w ciele tamtego mężczyzny. To zabawne. Bo gdy dziś to piszę, wiem że zwyczajnie spryskał się perfumami. Czymś co w sumie znam od zawsze w innej formie. Ale wtedy on był jak Bóg. Naprawdę jak Bóg. Wyciągnąłem dłoń z kieszeni i drżąc podałem mu nieco zniszczoną już zgubę. Spojrzał na mnie rozbawiony przekrzywiając głowę na bok. Od jego jasnych kosmyków odbijało się słońce czyniąc je podobnym do tak upragnionego przez wszystkich złota. Ale nie kruszcu… Tylko dojrzałej pszenicy. Falującej na wietrze, takiej bujnej i pięknej. Zarumieniłem się lekko odwracając wzrok w drugą stronę. Zaśmiał się najpierw cicho i niezbyt pewnie, aby po chwili tuląc mnie do siebie i mierzwiąc i tak nigdy nieczesane włosy, zaśmiewać się na cały głos.
- Jesteś uroczy mały!- zaśmiał się ponownie. Jego ciepła dłoń spoczęła na mojej. Zacieśniła uścisk.- Zatrzymaj je. Niech czasami przypomną ci dawnego znajomego. Do wi…
- Nie, zaczekaj!- krzyknąłem nie wiedząc jak powinienem się zachować. Wiedziałem, no czułem, że to nie powinno tak zabrzmieć jednak jak już mówiłem byłem tylko biednym dzieciakiem.- To znaczy… Chcę się uczyć! Nauczysz mnie tego co wiesz?! Błagam! Bo ja tak ci zazdroszczę tej wiedzy i…
Zmartwiony obserwowałem jego zmrużone w geście zastanowienia oczy. To była najdłuższa chwila w moim życiu. Nie mogłem się ruszyć, nic powiedzieć a tym bardziej uciec. Patrzyłem w zielone oczy zastanawiając się czy to ten moment kiedy powinienem odejść. Postąpiłem krok do tyłu zupełnie zapominając o korzeniu wystającym zaraz za moimi stopami. Jak długi runąłem na ziemię nabijając sobie porządnego guza. Zrobiło mi się słabo. Czułem jak krew ścieka po szyi za starą koszulę. W sumie to do końca życia została mi blizna. Pamiątka po naszym drugim spotkaniu. Czy ostatnim?
- Ej, Alfredzie! Nic ci nie jest?! Oj, nie zasypiaj, słyszysz? Opowiem ci co tylko chcesz wiedzieć, tylko mnie słuchaj i nie zamykaj oczu. Patrz na mnie i kiwaj głową czy rozumiesz co mówię. Zgoda?
Przytaknąłem. Intensywnie patrzyłem na jego usta starając się wyłapywać sens zdań. W skrajnych sytuacjach zawsze mówił dużo, nieskładnie i niezbyt elegancko. Potrafił kląć a w piciu nie miał równych. Ale do tego dojdę kiedy indziej. Teraz powinienem kończyć. W końcu obiecałem Lulu i Gilbertowi spacer do lasu."
Jeżeli wcześniej Alf sądził, że jest rozdarty, teraz był wręcz zmiażdżony, roztarty w drobny pyłek. Jego przodek też miał na imię Alfred! Zaintrygowany Jones przewrócił stronę w nadziei na kolejny wpis. Zamiast niego był portret zajmujący całe dwie strony dziennika. Przedstawiał młodego, na oko dwudziestotrzyletniego mężczyznę. Regularne rysy twarzy, panująca na niej powaga w połączeniu z jakąś taką melancholią bardzo mu kogoś przypominała. Kogoś kogo widywał gdy… No tak! Niebieskie oczy spoglądające z płótna w sposób mimo wszystko niezwykle zawadiacki należały do niego. A podpis „Panicz Ameryka- Hero” nie pozwalał na pomyłkę. Bo tym oto sposobem młody Jones spotkał swój pierwowzór. Pierwowzór ubrany w elegancki mundur armii wyzwolenia z okowów Brytyjczyków.
- Uła!- krzyknął zachwycony obracając pamiętnik. Musiał obejrzeć obrazek z każdej strony. Dotknąć chropowatego, nasiąkniętego farbą płótna tylko po to aby uwierzyć że nie śni. A w jego umyśle zrodziła się pewna maleńka myśl. Myśl każąca mu ponownie iść na strych…- A może ten mundur gdzieś jeszcze tam jest?!
***
Ostatnio zmieniony przez Ritsuko (31-12-2018 o 19h08)
Miss'fantastic