Link do zewnętrznego obrazka
Link do zewnętrznego obrazka
Link do zewnętrznego obrazka
Link do zewnętrznego obrazka
~ Godność ~ Ivo Amadeus Morgan
~ Wiek ~ 20 lat
~ Orientacja ~ To bez znaczenia
~ Wzrost ~ 190 cm
~ Kolor oczu ~ Zielone
~ Kolor włosów ~ Brąz
~ Długość włosów ~ Za kark
~ Cera ~ Lekko opalona
~ Dodatkowe ~ Drugie imię lalki wzięło się od żeńskiego odpowiednika jego imienia. Jego ojciec
dodał je niedługo po narodzinach chłopca. ~ Od lat konstruuje nie tylko lalki. Właściwie, to
podczas swej wyprawy uczył się i tworzył głównie bronie, choć znajdowały się i inne zlecenia. ~
Link do zewnętrznego obrazka
Link do zewnętrznego obrazka
Link do zewnętrznego obrazka
Link do zewnętrznego obrazka
Legendarny Kwiat Życia, rosnący tylko w samym sercu Nieskończonych Piasków - zabrało mi półtorej roku mojego życia, z dala od Caroline, znalezienie go i sporządzenie odpowiedniego środka z tejże rośliny. Z pewnością nie przetrwałbym, gdyby nie ludzie, jakich tam spotkałem, z resztą, na każdym etapie tej wyprawy znajdowałem kogoś, kto pomagał mi w zadaniu. Później był Kamień Filozoficzny, ten jednak musiałem zdobyć właśnie w celu uzyskania pomocy, miałem przynieść go pewnej wyjątkowo złośliwej, bagiennej wiedźmie, która nie chciała powierzyć mi informacji odnośnie lokalizacji grot, w jakich szukać miałem kolejnego składnika - Kryształów Energetycznych. Nie musiałem go na szczęście szukać, co zajęłoby mi zapewne, jak w przypadku wielu, wielu ludzi całą wieczność - zamiast tego miałem odszukać pewną osobę, która to wykradła cenny artefakt mojej zleceniodawczyni. Jednak i to nie było tak lekkie, jak mogło się wydawać. Wytropienie tej osoby było jak szukanie igły w stogu siana, więc dodawszy do tego cały plan odzyskania przedmiotu, jego realizację i powrót na bagna, zajęło mi mniej więcej pół roku, kolejne pół za to spędziłem na szukaniu sposobu na wybicie stworów, jakie chroniły jaskinię pełną ów drogocennych minerałów, kiedy już wiedźma powiedziała mi, gdzie mam się po nie udać. Jako, że przez te monstra otarłem się o śmierć kilka razy już za pierwszą próbą (choć w sumie niejeden raz podczas mojej podróży tak się stało...), musiałem więc skonstruować moją pierwszą broń - a były to materiały wybuchowe, będące w stanie zniszczyć te kreatury nie uszkadzając wnętrza skalnej komnaty, a co ważniejsze - znajdujących się w niej przecież, cennych kryształów. Najgorzej było z pokonaniem smoka, którego serce było ostatni potrzebną rzeczą, jaka potrzebna była mi do ożywienia Caroline. Nie było opcji, bym sam był w stanie go pokonać, dlatego wpierw musiałem znaleźć kogoś, kto by mi w tym pomógł. Długo zajęła mi akcja szukania kogoś do pomocy, na szczęście, po raz kolejny natknąłem się na syna właściciela karawany, z jaką przez jakiś czas przemierzałem Nieskończone Piaski. I choć ja miałem wówczas, mam tu na myśli moment, gdy szukałem ludzi do zabicia stwora, ledwie piętnaście lat, on był starszy ode mnie na tyle, by już dawno odłączyć się od ojca i zostać poszukiwaczem przygód. Miał też swoją drużynę, choć sami zwali się gildią jak dla mnie było ich za mało, acz niech już im będzie. W każdym razie gdy tylko chłopak wyręczył mnie w podzieleniu się z nimi moją historią, wszyscy jednogłośnie zgodzili się mi pomóc, zwłaszcza że sami mieli zamiar wybrać się na "coś większego", nawet jeśli oznaczało to długie, długie przygotowania. I w ten sposób trochę z nimi spędziłem... Powiedziałbym, że nawet więcej, niż trochę. Wszyscy byliśmy bowiem przecież młodzi i niezbyt doświadczeni, w porównaniu do długowiecznego smoka, który z pewnością nie raz już musiał zabarwić swe pazury czerwienią krwi swych niedoszłych oprawców. Przygotowywaliśmy się więc do tego, jak nic, po drodze wykonując pomniejsze zadania, dzięki którym udało nam się zarobić na nasz cel. Trenowaliśmy ciężko, szczególnie ja musiałem uczyć się podwójnie, w końcu miałem skonstruować im broń... Każdy dostał swoją, idealnie do niego pasującą, co wynikało z tych kilku lat, jakie poświęciłem obserwacji każdego z członków tej "gildii". Oczywiście, nie mogłem im pozwolić odwalić za mnie całej czarnej roboty i także brałem udział w ataku, dlatego poza tym szkoliłem się w obsłudze ciężkiego działa, z którego wystrzeliwać zamierzałem własnej roboty pociski z materiałem wybuchowym, jaki wcześniej okazał się przecież skuteczny. Jednocześnie jednak musiałem robić to przecież tak, by nie uszkodzić co cenniejszych części ciała bestii... Ale po tych czterech latach pracy, a także poszukiwań odpowiedniego "kandydata", w piątkę nam się udało! Tak się składało, że stwór ten atakował wioski znajdujące się w pobliżu jego kryjówki, można więc powiedzieć, że gdy tylko przelaliśmy jego krew, okoliczni określili nas mianem bohaterów! Nie wiem jednak, czy kiedykolwiek jeszcze spotkam moich towarzyszy broni, ale oświadczyli, że z pewnością kiedyś mi się jeszcze odwdzięczą, gdy pozwoliłem im zagarnąć całą resztę skarbów, jakie przez całe swe życie smok zbierał, dla ich stowarzyszenia, sobie zostawiając wyłącznie jego serce i tyle złota, by starczyło mi na powrót do mojego domu. Oczywiście, musiałem też odpowiednio zabezpieczyć rzadki organ, droga do domu była niezwykle długa i dość niebezpieczna, a jednak musiałem ograniczyć magię do niezbędnych konieczności, by serce nie utraciło swoich właściwości, które jak liczyłem, uczynią z mej lubej w pełni żyjącą istotę. Zanim jednak tak się stało, miałem przed sobą drogę długą, długą doprawdy...
Jednak miałem za dużo rzeczy, które za bardzo osładzały mi rzeczywistość, bym miał martwić się tym, że mój pobyt poza domem chylił się ku rokowi ósmemu. I nie mówię tu już nawet o tym, że gdybym nie urodził się w tej rodzinie, zapewne wówczas, gdy osiągnąłem dwunasty rok życia, zamiast przemierzyć pół świata, widząc jego uroki, jak i poznając i pomagając wielokrotnie większej ilości ludzi, niż było w naszym sennym miasteczku, siedziałbym dniami i nocami w jakiejś fabryce albo kopalni, ze świata widząc tylko co jakiś czas kawałek nieba nad osadą, jeśli pozwolono by mi kiedyś na powrót do domu. No i oczywiście, nie spotkałbym nigdy mojej słodkiej Caroline. Muszę przyznać - będąc jeszcze dzieciakiem zdążyłem zadurzyć się w niej, a trzeba wiedzieć, że ze względu nie tylko na jej urodę. Chciałem się nią opiekować, kiedy już będzie ukończona, pokazać jej ten świat. I oczywiście, ów uczucie to nie zgasło do teraz. Nie było chyba dnia, kiedy bym o niej nie myślał, ciągle zastanawiałem się, jak to będzie, gdy już z powrotem się pojawię, gdy będę mógł już naprawdę, całkowicie ją ożywić. Mój cel wraz z nią przysłaniał mi cały ten zwiedzony świat. A teraz stawał się coraz bliższy, niż kiedykolwiek dotąd! Z każdą chwilą, z każdym krokiem, jaki zrobiłem na drodze w stronę mojego domu...
I tak oto wróciłem, do mojego rodzinnego miasteczka. Widząc tam wszystko jedynie odrobinę zmienione przez przemijający czas, w pierwszej chwili pomyślałem po prostu, że wszystko tam jest takie dziwnie... Małe. Chwilę później jednak śmiałem się już z tej myśli, bo przecież naprawdę dużo czasu minęło i w ciągu tych paru lat nie tylko rdza na starych ogrodzeniach w tym mieście zdążyła się rozwinąć. A ja, choć zmieniony, w ogóle tego nie czułem, choć może po prostu zagłuszała to kompletnie chęć jak najszybszego zobaczenia Carolice, bo im bliżej warsztatu mojego ojca byłem, tym coraz szybciej szedłem w tamtą stronę. Nie chciałem zwlekać, przedłużać jeszcze naszego spotkania - postanowiłem, że najpierw pójdę do niej i ją uruchomię, a potem dopiero zajmę się czym innym, czyli sprawdzę, jak ma się mój dom. Ludzie, których mijałem po drodze, patrzyli na mnie ze zdziwieniem. W przeciwieństwie do mnie, większość nic się nie zmieniła, może dlatego mnie trudniej było im rozpoznać, jednak wiedziałem też po zmianie ich mimiki, iż po dłuższej chwili obserwowania mnie w obcym poczęli dostrzegać tego samego dzieciaka, któremu parę lat temu wróżyli pewną śmierć. No pięknie, teraz się zacznie... Prawdopodobnie będę na językach całej okolicznej społeczności, co najmniej przez najbliższe kilka tygodni. Nie, żeby mi to jakoś bardzo przeszkadzało, w końcu przecież pokazałem tym wszystkim tchórzom, co to większość za nasze miasto całe życie nosa nie wyściubiła, że jednak nie mieli racji co do mnie i to w żadnym stopniu. Ale niemniej też, jak każdy normalny człowiek, zwyczajnie nie lubię plotek.
Gdy już znalazłem się pod pracownią, ręka jakby sama przemieściła się w kierunku klamki, po chwili popychając drzwi skrzypiące nieco głośniej, niż kiedyś. Później będę musiał coś z tym zrobić, ale jak już mówiłem, na razie zajmę się priorytetem, jakim jest czekająca na mnie, niedokończona mechaniczna dziewczyna. Następnie więc skierowałem się do kryjówki, w której ojciec trzymał ją całe jej życie. Gdy tylko zdałem sobie z tego sprawę, postanowiłem jak najszybciej wyprowadzić ją z tego miejsca, które nagle, przez ulotną chwilę, wydało mi się wyjątkowo ponurym.
- Wróciłem! - oznajmiłem zaraz po wejściu do pomieszczenia tak, jakbym właśnie poszedł do sklepu naprzeciwko po mleko, a nie na drugi koniec świata po części do żywej lalki. Kij że na "raptem" osiem lat... I tak to było tylko skojarzenie.
Większość rzeczy, które ze sobą przywiozłem, zostawiłem we właściwej pracowni, teraz miałem z sobą tylko wszystko to, co potrzebne było do, jak zwał to mój ojciec, procesu wybudzania, jak książka nazywała ostatni etap ożywiania lalki. No i w razie czego wziąłem ze sobą też żarówkę, gdyby ta wkręcona tam jeszcze za życia mojego ojca odmawiała już posłuszeństwa, jednak jak się okazało, oświetlała całe, nawet jeśli niewielkie pomieszczenie, jak trzeba. Całą resztę, czyli serce, kryształy i flakon z esencją, ułożyłem na stole, tuż obok znajdującej się na nim w pozycji siedzącej dziewczyny. Spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się czule, dotykając delikatnie alabastrowego policzka. Choć opalenizna już dawno powinna zejść, półtorej roku prażenia się w pustynnym słońcu zrobiło swoje, zostawiając dość ciężkie do pozbycia się ślady w postaci karnacji ciemniejszej, niż miałem jako dziecko. A może tylko mi się wydawało, bo tak dawno nie widziałem jej niemal białej twarzy? Zaraz jednak nie zastanawiałem się już nad tym, gdy tylko zauważyłem, że na opuszkach moich palców pojawiło się mnóstwo drobinek kurzu, jakim pokryta była nie tylko jej twarz, ale ona cała.
- Przepraszam, że to tyle trwało - niemal szepnąłem widząc, do jakiego stanu doprowadziła ją moja nieobecność. - Ale już Cię nie zostawię, obiecuję. Brakowało mi Ciebie.
Zmierzyłem wzrokiem jej drobną figurę. Nie zwróciłem nawet uwagi na to, że już nie równaliśmy się wzrostem, a wręcz ona jakby została w tyle, bo przecież tak naprawdę nigdy nie urośnie. Obchodziło mnie tylko to, że była tak strasznie zaniedbana... Musiałem doprowadzić ją do porządku, zanim zabrałem się za jej ożywianie. Umyłem ją, wycierając z kurzu, przeczesałem włosy i przebrałem ją też w sukienkę jednej z dwunastu lalek, jakie tkwiły w gablocie w sąsiadującym pomieszczeniu. Nie wiedziałem, czemu nie znajdowały się one w pomieszczeniu reprezentacyjnym, a w sekretnej kryjówce, jednak nawet, gdyby ta kwestia interesowała mnie na tyle, bym spytał ojca, w momencie gdy odkryłem ten kolejny pokój obok, ten był już w takim stanie, w którym nikt raczej nie może powiedzieć czegokolwiek, pozostanie to więc dla mnie chyba wiecznym sekretem. Z resztą, mniejsza. Zamyśliłem się o tym do takiego stopnia, że nie zrozumiałem, że przez dziwny rodzaj protezy, jaki tamta lalka miała zamiast prawej łydki i stopy, nie była też w posiadaniu drugiego buta, szybko więc wróciłem tam, by wykraść innej kompletną parę. Cóż, wolałem nie marnować czasu na szukanie rzeczy gdzie indziej w sklepie, bo prawdopodobnie i tak wszystko w części reprezentacyjnej mogło już być poprzeżerane przez mole.
Rozmawiałem z nią dalej, cały czas, jaki byłem w pomieszczeniu, w dodatku tak naturalnie, jak lata temu weszło mi w nawyk i najwyraźniej do teraz nie byłem w stanie się tego pozbyć. Innymi słowy, zupełnie tak, jakby mogła mi odpowiedzieć, więc w rzeczywistości było by tak, że jeśli normalny człowiek widziałby mnie w tym momencie, bez wątpienia uznałby mnie za jakiegoś pomyleńca.
- Wypadałoby tu też posprzątać, zanim jeszcze będziesz mogła otworzyć oczy... - zagadnąłem jeszcze rozglądając się, gdy już oceniałem, czy na pewno dokładnie oczyściłem delikatną porcelanę, jaką była powierzchnia skóry Caroline. - W końcu lepiej chyba, żeby pierwszym, co zobaczysz, nie był ten bałagan? - spytałem, śmiejąc się lekko. Ciekawe, czy lubiła mój śmiech? I w ogóle, czy tęskniła za mną tak mocno, jak ja za nią? Chciałbym ją o to spytać, choć wolałbym sam to od niej usłyszeć. Powinna wiedzieć, czym jest tęsknota... Nie raz mówiłem jej o tym, kiedy zmuszony byłem znikać z tego pomieszczenia na dłużej, niż dwadzieścia cztery godziny. A może ona mnie nie pozna? Może mój głos zmienił się za bardzo, przez co myśli że jestem obcym?
Chcąc, by te przerażająco czarne myśli opuściły mnie jak najszybciej, wziąłem się do roboty. Otworzyłem flakon pełen Eliksiru Życia, sporządzonego z pomocą pewnego alchemika, którego maleńką córeczkę odnalazłem błąkającą się na bagnach, gdy ostatni już raz opuszczałem chatkę wiedźmy (przypadek?). Metaliczny połysk i ciężki do opisania, lekko słodkawy, acz po dłuższym zaciągnięciu się doprowadzający do mdłości zapach - te dwie cechy tylko odróżniały ów płyn od zwyczajnej, ludzkiej krwi, kolorem i konsystencją (smaku bałem się sprawdzić, mimo przyjaznej nazwy zarówno rośliny, jak i pochodzącego od niej oleju). Zdjąłem wszelkie zaklęcia z olbrzymiego, smoczego serca, poza tym zmniejszającym, w końcu musiało pasować dla filigranowej Caro. Przechyliłem nad nim flakon i ostrożnie wlałem do organu całą zawartość, w ten sposób, w jaki opisano to w księdze, której rozdziały, szczególnie te poświęcone sposobom na ożywienie lalki, znałem na pamięć tak dobrze, że nawet nie było potrzeby jej wyciągać. Kryształ nie wymagał, a nawet nie mógł być szlifowany, więc z nim było najmniej problemu - starczyło go umieścić na samym końcu, więc na razie nawet na niego nie spojrzałem. Rozpiąłem jej sukienkę z tyłu... Ale ale, bez skojarzeń mi tu! Musiałem przecież jakoś umieścić wewnątrz niej serce i kryształ, a bez odkręcenia i zdjęcia pokrywy, jaka mieściła się na jej plecach, nie mógłbym tego zrobić w żaden sposób. Kiedy już jednak się jej pozbyłem, przeszkadzał mi też strasznie żelazny statyw pełniący rolę kręgosłupa, między którego kręgami widać było wijący się wewnątrz rdzeń, a przynajmniej jego odpowiednik, nie muszę więc mówić chyba, że musiałem szczególnie na to uważać.
- Mam nadzieję, że Cię to nie boli... Jeśli tak, wybacz, ale to konieczne - nawet, kiedy umiejscawiałem serce na jego miejscu, podczepiając je do kilku podajników u góry i z dołu, nie przestawałem do niej mówić. Miałem podzielną uwagę, mogłem spokojnie prowadzić tę jednostronną rozmowę, jednocześnie nie martwiąc się o to, że nie będę w stanie kontrolować, jak na jej sztuczny organizm wpływa smocze serce. O dziwo, żywa tkanka dość dobrze przyjęła się w mechanicznym ciele, gdy tuż po zamontowaniu kryształów energetycznych zaczęła w metalowe żyły pompować sztuczną krew, jaką był olej z Kwiatu Życia.
- Regeneracja serca białego smoka sprzyja też powielaniu cząsteczek eliksiru, który w Tobie płynie - wyjaśniłem, choć zastanowiłem się, czy coś z tego zrozumiała. Cóż, skoro znała techniczny bełkot mojego ojca, nie powinna mieć i z tym problemów... Chyba, że go nie rozumiała. - Więc niedługo cała będziesz zasilona. Jeśli poczujesz, że jesteś w stanie czymś poruszać, zrób tak, dobrze? - poleciłem, a gdy już byłem pewien, że wszystko działa tak, jak działać powinno, przykryłem ją z powrotem pokrywą i zapiąłem sukienkę modląc się, by nie była potem przez to na mnie zła. Ale co ja na to poradzę, że inaczej się nie dało, nawet jeśli sam czułem się z tym zadziwiająco normalnie, chociaż to chyba nic dziwnego, skoro od małego znałem jej anatomię, niejednokrotnie pomagając ojcu.
Nie czekając, aż ta się rozkręci, chwyciłem za miotłę. Jak już wcześniej wspomniałem, ponadto zobowiązując się do tego na głos, trzeba tu było posprzątać, nim ona się przebudzi. Na szczęście pozostało tu tylko zmieść podłogę i wytrzeć kurze, bo wszystko inne było na swoim miejscu, tak, jak to zostawiłem lata temu. Jednocześnie napawało mnie to ogromnym spokojem - w tym czasie nikt się tu nie włamał. Gdyby coś jej się stało, nie wybaczyłbym sobie, że na tak długo ją zostawiłem... A jednak ukryty pokój to ukryty pokój. Nawet, jeśli ktoś wdarłby się do sklepu i pracowni, tutaj by nie dotarł nigdy.
Zdążyłem skończyć już zarówno pozbyć się brudu z podłogi, jak i półek i znajdujących się na nich przedmiotów, gdy nagle usłyszałem za sobą ciche, mechaniczne odgłosy, jakie oznaczały, że dziewczyna zaczęła wreszcze władać mechanicznym ciałem. Cóż, raczej niewiele czasu minie, kiedy nauczy się panować nad tym dźwiękiem, tak przynajmniej mówił mi mój ojciec, zobaczymy, jak wyjdzie w praktyce... Szybko odłożyłem ścierkę do kurzu i niemal do niej podbiegłem, przeskakując stół. Niebawem powinna otworzyć oczy, myślałem. Ciekawiło mnie też strasznie, jaki ma głos, którego również niedługo powinna użyć... Kiedy jednak znalazłem się przed jej obliczem, jasnobłękitne, szklane oczy już na mnie spoglądały. Nie sądziłem, że może być jeszcze piękniejsza, a jednak jakoś nie żałuję tego, że się myliłem... Choć na chwilę aż zaniemówiłem, jednak za chwilę wróciła mi pewność siebie. To przecież wciąż ta sama lalka, prawda?
- Cześć, to ja, Ivo. - przedstawiłem się, schylając się tak, by moja twarz była na równi z jej delikatnym obliczem. Dopiero teraz przyszło mi do głowy, że w ten sposób mogłem jej wyjaśnić, że to ten sam człowiek, który poszedł dla niej po części bogowie wiedzą, gdzie. Choć jednocześnie miałem nadzieję, że nie było to konieczne, a ona o mnie wiedziała. - Jak się czujesz? Wiesz, jak wstać? - spytałem. Nie wiedziałem, czy to ekscytacja, czy po prostu zwyczajna radość, ale nie mogłem się do niej nie uśmiechnąć. W końcu udało mi się to, na co tyle lat czekałem! Ale nawet mniejsza o to, wreszcie mogłem spojrzeć na Caroline ze świadomością, że i ona mnie widzi. Miałem tylko nadzieję, że i z jej aparatem mowy wszystko dobrze i będzie w stanie ze mną rozmawiać. Może i nie powinno to mieć dla mnie większego znaczenia, ale skoro już ją ożywiłem chciałem by była w pełni sprawna. To źle?
Ostatnio zmieniony przez Lynn (07-11-2014 o 19h25)