Na wstępie pragnę zaznaczyć, że to opowiadanie powstało na podstawie Foum PBF o tej samej nazwie oraz RPG mojego autorstwa. Postacie są zaczerpnięte z tych obu rozgrywek fabularnych, jednak mogą się różnić od oryginałów. Umieszczone jest także na moim blogu, ale uznałam, że i tutaj może się znaleźć.
Z góry uprzedzam, że jest bardzo długie a rozdziały będą pojawiać się w sporych odstępach czasów z powodu przepisywania ich z zeszytu.
No i na koniec życzę miłej lektury oraz podzielenie się swoją opinią jak i uwagami.
Rozdział I
Przed zadbaną rezydencją, ogrodzoną żywopłotem zatrzymał się powóz zaprzęgnięty w dwa konie. Pojazd był wykonany z czarnego lakierowanego drewna, a na drzwiczkach widniał herb przedstawiający dwa gołębie na tle róży. Woźnica zeskoczył ze swojego miejsca i podszedł do białej maści koni, które widocznie podenerwowane uderzały kopytami o ziemię. W tym momencie otworzyły się drzwi rezydencji i wyszedł mężczyzna ubrany w strój zarządcy, pilnujący pracowników niosących walizki. Za nimi pojawiło się dwoje wytwornie ubranych ludzi, którzy z wyglądu byli do siebie podobni, mimo różnicy płci. Oboje mieli jasne blond włosy oraz taki sam wyraz twarzy. Chociaż gdy się przyjrzano to od twarzy kobiety biła wręcz troska, natomiast od mężczyzny dało się wyczuć zdenerwowanie i władczość. Kiedy oboje zatrzymali się na podjeździe, spojrzeli na siebie z widocznym smutkiem. Mężczyzna wyciągnął rękę i pogładził policzek towarzyszki.
- Uważam to za zły pomysł. Nie nadajesz się do tego domu, Elizabeth…
Blondynka zamknęła oczy i widocznie delektowała się tym aktem czułości. Na jej ustach pojawił się nikły uśmiech. W końcu zakryła dłoń mężczyzny swoją własną i spojrzała na niego zielonymi oczyma.
- Christianie… Jadę tam tylko na chwilowe zastępstwo. Wrócę nim się obejrzysz.
- Jesteś zbyt delikatna, a to miejsce wręcz emanuje złem. Do tego powinnaś zabrać ze sobą służbę.
Elizabeth ciężko westchnęła i mocniej ścisnęła dłoń blondyna. Chciała trwać w tej chwili wiecznie, czuć pod opuszkami palców ciepło drugiej osoby. Wiedziała, że każdego dnia będzie jej brakowało wspólnych posiłków, spacerów oraz innych chwili kiedy Christian był obok niej. Czuła jak i on drży na całym ciele na myśl, że będą rozdzieleni.
- Dobrze wiesz, że to tylko chwilowe. Służba nie jest potrzebna przez tak krótki okres czasu. A i nic mi się nie stanie, dobrze wiesz o czym mówię.
Christian obejrzał się w koło i przez chwilę zwrócił uwagę na to co wykonuje woźnica, który wraz z zarządcą pilnował by inni pracownicy umieścili prawidłowo walizki na wozie. Jego wzrok powędrował na okno, w którym zasłona była odsunięta. Mimo iż nic nie widział to dobrze wiedział, kto w nim stoi – Pan tego dobytku a zarazem ich ojciec. Czuł narastający gniew, ale zniknął równie szybko jak się pojawił. Spojrzał zlękniony na Elizabeth, która uśmiechnęła się pocieszająco. Bez namysłu pociągnął siostrę w stronę parku, by chodź na chwilę nie czuć na plecach spojrzenia ojca.
- Christianie… - szepnęła Elizabeth. – Zaraz będę wyjeżdżać, a jeśli… - jednak nie dokończyła wypowiedzi.
Jej usta zostały zamknięte długim pocałunkiem, bez namysłu oddawała się tej zakazanej namiętności. Czuła jak dłonie brata przesuwały się po jej plecach, jednak zatrzymywały się z drżeniem przy końcu gorsetu. Rozległo się rżenie koni i odskoczyli od siebie jak poparzeni. Oboje oblali się rumieńcem i wrócili z powrotem na podjazd. Woźnica otworzył drzwiczki powozu i skłaniając się zaprosił Elizabeth do środka. Tym razem rodzeństwo pożegnało się uściśnięciem ręki. Kiedy pojazd ruszył alejką, wychyliła głowę by po raz ostatni zobaczyć tę twarz, którą kochała.
Kiedy woźnica prowadził powóz przez pola, Elizabeth nawet nie zwracała uwagę na przemijający krajobraz. Rozmyślała ciągle nad powodem wyjazdu. Parę dni temu otrzymała prośbę od siostry swej nieboszczki matki, by mogła się przez jakiś czas zająć rodowym dworem. Zadziwiająco jej ojciec był za tym pomysłem. Przedstawiał same plusy wyjazdu z zatłoczonego i głośnego Londynu do spokojnego dworu Funhouse. Nie przejmował się tym, że dom nie miał zbyt przychylnej opinii wśród krewnych swojej zmarłej żony, którzy nigdy nie toczyli o niego sporów majątkowych. Tylko ona i Christian dostawali gęsiej skórki na myśl o tym miejscu. Jednak nie przerażało ich to tak jak fakt, że zostaną rozdzieleni. Elizabeth była pewna, że ich ojciec wie o tych zakazanych uczuciach. Mimo bycia bliźniakami, kochali siebie w większym znaczeniu niż brat z siostrą. Żaden mężczyzna nie budził w niej takich czuć jak Christian. Jaką było radością, gdy odkryła, że jej uczucia są odwzajemnione. Przez długi czas byli zmuszeni do ukrywania swoich namiętności i za dnia zachowywali się przykładnie. Elizabeth nawet domyślała się kiedy zostali nakryci i zrozumiała, że ojciec chcąc ich rozdzielić miał nadzieję, że zgasi ten płomień, który trawił ich serca i duszę. Jednak czuła, że z każdą większą odległością coraz bardziej rosną jej uczucia do brata. Ta rozłąka jeszcze bardziej ustabilizuje ich uczucia, które niestety nie są tolerowane przez innych. Jednak wina leżała także po stronie ojca, który znając sekret rodu z którego pochodziła jego małżonka, zgodził się oddać córkę pod ich wychowanie. Kiedy Elizabeth powróciła po latach spędzonych na naukach, nie była już małą, pyzatą dziewczynką tylko wytworną i delikatną damą. Nie dziwił się synowi, ponieważ dorosła Elizabeth była bardzo piękną kobietą. Miała w sobie tyle gracji, a rozmawiając z nią czuło się tyle ciepła, że nie raz miało się wrażenie, że wszystko jest tylko pięknym snem. Natomiast Elizabeth przebywając u krewnej nie miała w ogóle styczności z młodymi mężczyznami, więc gdy po wieloletniej rozłące ujrzała brata, poczuła coś nowego. Mężczyźni okazali się atrakcyjni.
Nagle pojazd zatrzymał się przed wielką bramą. Dopiero wtedy Elizabeth obudziła się z rozmyślań. Wyjrzała przez okno i poczuła narastający niepokój. Mimo wyniosłości budynku czuła w nim coś obcego, coś czego nigdy by wolała nie poznać. Samo zachowanie koni ciągnące powóz, które wyglądały na spłoszone budziło pewien lęk. Z ciężkim sercem wyszła z wozu i otworzyła niepewnie bramę. Zawsze wiedziała, że ten dwór jest inny, ale tutaj miała wrażenie, że wchodzi do przedsionka piekła. Odebrała od woźnicy walizki po czym nakazała by wracał do Londynu. Wzięła głęboki oddech i weszła na teren Funhouse. Od razu poczuła, że coś się właśnie zmieniło. Łzy napłynęły jej do oczu i starając się opanować zastukała we drzwi.
Po kilku dniach deszczu, w końcu nad Londynem wyszło słońce. Mieszkańcy od razu powychodzili z domów by nacieszyć się tak piękną pogodą. Dlatego parki wypełniły się miłośnikami spacerów. Głównie byli to starsi ludzie oraz rodziny z małymi dziećmi, które pędziły w stronę placów zabaw. Między innymi spacerowała dwójka dorosłych, którzy szli w milczeniu nie wiedząc co powiedzieć. Kobieta była ubrana w białą koszulę oraz czarne spodnie, a jej obcasy co jakiś czas utykały w jeszcze podmokłej glebie. Wtedy pomagał jej wysoki brunet, który nie był ubrany po biurowemu jak jego towarzyszka. Co jakiś czas chował dłonie w kieszeniach jeansowych spodni, a koszula w kratę wręcz błagała o wyprasowanie wystając spod skórzanej kurtki. Przechadzali się po parku nie mówiąc żadnego słowa, mimo to dało się wyczuć panującą pomiędzy nimi napiętą atmosferę. Nagle kobieta się zatrzymała i spojrzała na bruneta, zaciskając zsiniałe od zimnego powietrza wargi.
- Nie mam tyle wolnego czasu w pracy więc powiedz o co ci chodzi.
- Ech… Czy ty kiedykolwiek masz na coś czas oprócz pracy – westchnął i się zatrzymał.
- Przepraszam, że w porównaniu do ciebie staram się zarobić na utrzymanie dobrze płatnym stanowiskiem.
Podeszła do niego i spojrzała z pewną wyższością, jednak po chwili zrezygnowała z tego zabiegu i usiadła na pobliskiej ławce. Objęła ramiona rękami i zaczęła je powoli trzeć by chodź trochę się rozgrzać, ponieważ mimo słońca w cieniu było chłodno. Brunet zdjął kurtkę i zarzucił na ramiona kobiety, po czym zajął miejsce obok niej.
- Caroline… Przez to właśnie się rozwiedliśmy, więc teraz, proszę nie wyrzucajmy sobie brudów…
- Też tak uważam, w sądzie już i tak zbyt wiele sobie powiedzieliśmy. Jednak to ty zacząłeś tą kłótnię, Josephie – zauważyła i wymusiła na sobie uśmiech. – Lecz co takiego ode mnie chcesz?
- Czy Jasper ma jakieś plany na wakacje? Chciałbym zabrać go ze sobą na wieś.
- Wieś? Czyżbyś się wyprowadzał?
- Nie – zaśmiał się widząc nadzieję w oczach byłej żony. – Będę pracował w zabytkowym dworze na pewnym odludziu. Myślałem, że taki spokój i cisza dobrze mu zrobią przed egzaminami do szkoły.
Caroline spojrzała na niebo, mocniej opatulając się kurtką. Znała syna zbyt dobrze i wiedziała, że jeśli nie będzie musiał to woli zostać w domu. Mimo, że w miarę pokojowo się rozwiedli to jednak Jasper wolał zostać pod jej opieką a nie ojca, który był zafascynowany starociami i zabytkami. Dobrze wiedziała, że Joseph z tego powodu czuł się bardzo dotknięty i szukał jakichkolwiek sposobów by zbliżyć się do syna, który po prostu nie ciekawił się zawodem ojca.
- Przekażę mu to i zadzwonię z odpowiedzią – powiedziała po chwili namysłu.
- Dziękuję ci – odpowiedział z uśmiechem. – A teraz ciebie nie zatrzymuję. Pewnie spieszysz się do pracy.
- Wyjątkowo się z tobą zgodzę…
Z uśmiechem na ustach oddała mu kurtkę, jednak Joseph odmawiał jej przyjęcia. Caroline czuła się przez to niezręcznie, biorąc pod uwagę, że teoretycznie nic ich nie łączyło. Jednak czasami miała wrażenie, że nic nie miało miejsca. Kiedy odprowadził ją do biurowca, czuła się jak w pierwszych latach ich małżeństwa, kiedy oboje dopiero zaczynali własne, dorosłe życie.
Caroline wróciła do domu późnym wieczorem i zmęczona przekroczyła próg między garażem, a częścią mieszkalną. Szybko zrzuciła ze stóp szpilki i odetchnęła z ulgą, czując jak zimna podłoga działa kojąco na obolałe nogi. Starając się jak najciszej stąpać, udała się do kuchni by zaspokoić ssący głód. Gdy tylko otworzyła drzwiczki lodówki usłyszała za sobą kroki.
- I dzisiaj też późno wróciłaś…
Spojrzała na syna znad ramienia. Chłopak wyglądał na przemęczonego, co podkreślały sine cienie pod oczyma. Jego rude włosy były matowe oraz pozbawione jakby życia. Poważnie martwiła się o zdrowie Jaspera, który nie chciał się do tego przyznać. Caroline mimo ciężkiej i czasochłonnej pracy wyglądała lepiej od syna, nawet bez pomocy makijażu.
- Niestety przeciągnęło się w pracy, a w ciągu dnia zafundowałam sobie godzinną przerwę.
Wyciągnęła z lodówki kilka artykułów spożywczych z których miała zamiar przyrządzić szybką sałatkę zwaną w domu „śmieciówką”. Jasper spojrzał na matkę z uwagą, nie spodziewając się, że Caroline jest zdolna do robienia przerwy w pracy. Jednak blondynka nie zwracała uwagi na syna i położyła patelnię na płycie grzewczej. Wzrokiem poszukała oleju, który ukrył się za stojakiem z przyprawami. W tym samym czasie myła filety z piersi kurczaka, które po chwili zaczęła kroić w kostkę. Jasper widocznie zrezygnował z niemej prośby i zaczął siekać warzywa, by chodź trochę pomóc matce.
- A z jakiej okazji zrobiłaś tą przerwę? – spytał wrzucając pokrojoną sałatę do naszykowanej miski.
- Twój ojciec poprosił o spotkanie, więc się zgodziłam.
- Czyżby chciał do ciebie wrócić? – zadrwił Jasper zerkając jak Caroline podsmaża kurczaka.
- Nie, oboje przecież podjęliśmy decyzję o rozwodzie i żadne z nas tego nie żałuje… - odpowiedziała doprawiając mięso. – Prosił bym ci przekazała jego propozycję o wspólnym spędzeniu wakacji.
Chłopak zaśmiał się pod nosem i kręcił jedynie głową. Widać było, że nie ma nawet chęci na takie spędzenie letniej przerwy. Caroline spodziewała się takiego nastawienia ze strony syna, chociaż nie rozumiała czym jest ono spowodowane. Już przed rozwodem dostrzegła, że Jasper zmienił stosunek do Josepha, ale wtedy nie miała czasu na rozmyślenie nad tym. W tym samym czasie zaczął wyglądać coraz gorzej, zrezygnował z drużyny sportowej i opuścił się w nauce. Miała nadzieje, że gdyby na chwilę wyjechał to powróciłby do formy.
- Uważam, że taki wyjazd dobrze by ci zrobił – powiedziała powodując zdziwienie na twarzy syna. – W końcu odpoczniesz trochę, a do tego to twój ojciec. Zależy mu na tobie.
- No to ma pecha. Niezbyt mi się chce z nim spędzać czas.
Caroline ułożyła podsmażone kawałki kurczaka na warzywach w misce i zaczęła przygotowywać sos. Udała, że te słowa niezbyt na nią wpłynęły. W końcu byli po rozwodzie, ale było to jednak coś smutnego.
- Naprawdę nie rozumiem co w nim widziałaś – ciągnął Jasper wyciągając talerze z szafy. – Przecież nie potrafi nic dobrze zrobić i do tego ciągle wpadał w tarapaty.
Te słowa tak ją poruszyły, że nawet nie zauważyła kiedy zacięła się nożem. Po chwili dostrzegła jak czerwona ciecz wypływa z płytkiej rany w ręce. Po rozwodzie odkryła, że Jasper przejął rolę gospodarza i martwił się o nią, jednak nie spodziewała się po nim aż takiej nienawiści.
- Nie zrozumiesz tego – szepnęła przyciskając do skaleczenia ręcznik. – Miłość przychodzi nagle.
Chłopak widząc krew od razu wyciągnął apteczkę i zaczął opatrywać ranę matki, mamrocząc coś niezrozumiałego pod nosem. Caroline na chwilę się wyłączyła i oddaliła w świat wspomnień.
Podczas swoich studiów ekonomicznych, każdego dnia przychodziła do uniwersyteckiej biblioteki, by usiąść na swoim stałym miejscu i kontynuować pracę nad licencjatem z ekonomii. Dobrze pamiętała ten dzień gdy po zajęciach z przedsiębiorczości, udała się do gmachu biblioteki, ale jej miejsce było zajęte przez kogoś innego. Oburzona ruszyła w stronę nieznajomego młodzieńca, jednak w połowie drogi zrezygnowała i ukryła się za pobliskim regałem. Nie wiedziała dlaczego, ale zabrakło jej odwagi. Czuła, ze ogarnia ją wstyd na myśl, że tak może się odezwać do chłopaka, który siedział pogrążony w lekturze między stosem książek. Chociaż siedzący tam młodzieniec nie był okazem bóstwa, wyglądał przeciętnie i niezbyt porywająco, jednak miał w sobie „to coś” co zawstydziło Caroline. Dyskretnie kręciła się w jego okolicy mając nadzieję, że sobie pójdzie. Do tej pory ma przed oczyma uśmiech, kiedy nagle na nią spojrzał. Przez chwilę coś notował, by po paru minutach zabrać swoje rzeczy i odejść. Od tamtej pory, kiedy Caroline przychodziła do czytelni to czekał tam ów tajemniczy brunet. Przez przypadek odkryła, że ma na imię Joseph i gdy się pojawiała to przenosił się do innej części biblioteki, gdzie kontynuował swoją pracę.
Pewnego dnia, kiedy przyszła Josepha nie było. Zamiast usiąść nad pracą licencjacką, zaczęła się przechadzać pomiędzy działami, mając nadzieję odkryć dlaczego go nie ma. Kiedy w końcu go dostrzegła skupionego nad jakąś książką przy dziale historycznym, poczuła jak napięcie z niej upływa.
- Czyżby i tutaj było twoje miejsce? – usłyszała rozbawiony głos. – Bo już nie wiem gdzie mam pracować.
Mimo, że w ogóle się nie znali to Caroline wspomina ten dzień, kiedy wszystko się zaczęło. Zakochała się w Josephie, ponieważ potrafił przejrzeć ją na wylot i dbać o nią tak jak nikt inny. Teraz jego zastępował Jasper, jednak nie było to tym samym. Spojrzała na zmartwioną twarz syna i zdała sobie sprawę, że przez pewien czas przestała kontaktować.
- Jeżeli chcesz zrozumieć dlaczego go pokochałam to musisz spędzić z nim wakacje – powiedziała nagle. – Nawet naciskam byś to zrobił.
Niebo przybrało ciemną barwę przez szare chmury, które zasłoniły cały nieboskłon. Ponury klimat nadawał znajdujący się niedaleko duży las, który rzucał wielki cień na okolicę. Jednak najbardziej przytłaczające były ruiny domów, które wystawały znad zdziczałej i wysokiej trawy. Były to jedyne ślady po znajdującej się tutaj niegdyś wiosce. Okolica wyglądałaby na wymarłą, gdyby nie górujący nad nią dumnie wielki dom, z którego okien biło światło – jedyny znak, że ktoś tu jednak żyje. Biały Range Rover zmagał się z nieutwardzoną nawierzchnią i próbował w zapuszczonej trawie odkryć resztki niegdyś znajdującej się tutaj drogi. Kierowca musiał całą swoją uwagę skupić na tym by przypadkiem nie wjechać na jakieś stare resztki zamurowani mieszczących się kiedyś tutaj domostw oraz by nie wpaść w poślizg i utknąć w błocie. Nie wiedział co jest gorszym wariantem, zwłaszcza, że siedzący obok Jasper w ogóle nie był zadowolony. Miał nadzieję zainteresowania syna tak klimatycznym miejscem jak to, jednak chłopak wydawał się obojętny na wszystko i zajmował się jedynie swoim telefonem. Joseph zmienił bieg, by wjechać pod górę i starał się nawiązać rozmowę.
- Oszczędzałbym baterię, ponieważ ten dom nie jest w ogóle wyposażony w elektryzację – powiedział uśmiechając się.
- Co? – krzyknął Jasper. – Nie dość, że nic nie ma w okolicy to jeszcze warunki średniowieczne?
Mężczyzna nie dał po sobie poznać jak go uraził brak zainteresowania historią, przez jego syna, który bez technologii nie widział życia. Nie chciał narzucać mu swojego zdania co do życia w „czasach średniowiecznych” oraz odpuścił sobie wykład na temat historii średniowiecza i warunków życia ludności w tym okresie. Gdy zatrzymał się przed bramą, silnik nagle zgasł i odmówił dalszej współpracy. Joseph nerwowo przekręcał kluczyk, aż zrezygnowany wysiadł z pojazdu. Otworzył tylną klapę i wyciągnął bagaże.
- Pod drzwi już sami podejdziemy – powiedział nachylając się nad tylnymi siedzeniami.
Jasper niechętnie opuścił ciepłe wnętrze pojazdu i przeszedł przez bramę. Brunet upewnił się czy auto jest dobrze zamknięte i nosząc bagaże podążył za synem. Gdy przekroczył bramę zapomniał o zapewne rozładowanym akumulatorze i skupił całą swoją uwagę na sylwetce domu i jego posesji. Chciał zapamiętać każdy szczegół posągów przy bramie, każdy kwiat, wyuczyć się każdego cięcia w kamieniu z których zbudowano ten dwór. Gdy stanęli przy drzwiach podziwiał piękne zdobienia na klamce oraz kołatce, które mimo widocznego zużycia ciągle zachwycały oko. Jasper przechodził obok tego obojętnie, chociaż był widocznie poddenerwowany. Miał wrażenie, że ktoś go śledzi, jednak z każdej strony nikogo nie widział. Gdy zastukali w drzwi po chwili się one otworzyły i przywitał ich wysoki mężczyzna ubrany w staromodny surdut angielski. Chłopak nie mógł się odpędzić od wizji lokaja oraz przeczucia, iż ten dom jest atrakcją turystyczną. Jednak nim wygłosił swoją myśl na głos, stanął jak wmurowany. Podchodziła do nich młoda kobieta ubrana w białą koszulę oraz beżową spódnicę do kostek. Jednak całą uwagę skupił na jej twarzy. Była piękna, Jasper ani Joseph nie spotkali się nigdy na ulicy z takim niepospolitym typem urody. Mimo iż rudzielec widywał blondynki o porcelanowej karnacji, to patrząc na tą kobietę miał wrażenie, że wręcz bije od niej jasny blask. Natomiast Joseph porównywał ją do ideału piękna w Anglii sprzed wieków, gdzie każdy aspekt jej urody pokrywał się z tamtymi wymaganiami. Jednak jej zielone oczy wybijały się z gry jasnych barw. Jasper był pewny, że taki nasycony odcień zieleni jest niespotykany u ludzi.
- Witam was w Funhouse. Niezmiernie się cieszę z faktu, iż zgodził się pan dokonać paru renowacji – zwróciła się do Josepha, ciepło się uśmiechając. – Nazywam się Elizabeth i noszę tytuł pani tego domu. Pozwolą panowie by Richard zaprowadził państwa do pokoi byście mogli odpocząć po podróży.
Mężczyzna, który wcześniej otworzył im drzwi, wskazał ręką na schody. Joseph podziękował za gościnę i delikatnie poklepał syna po ramieniu, by zaprzestał wpatrywania się we właścicielkę dworu z przysłowiowym karpiem. Młodzieniec jakby zdał sobie sprawę, że właśnie się wygłupił i jako pierwszy wszedł na schody. Przystanął przy wejściu na drugie piętro i spojrzał na Richarda. Mężczyzna budził w nim niepokój. Nie tylko górujący wzrost, ale beznamiętna twarz i oczy ukryte za okularami pasowały mu bardziej do bezwzględnego mordercy niż lokaja. Do tego szatyn był zaskakująco przystojny, co bardzo uderzyło Jaspera.
- Pokój pana Josepha znajduje się tutaj – wskazał na jedne z drzwi znajdujące się w długim korytarzu. – Natomiast ten należy do pana Jaspera.
Chłopak spojrzał na wejście do swojego pokoju, który znajdował się naprzeciw sypialni ojca. W duchu dziękował niebiosom za to, że nie będzie musiał z nim spać w jednym pomieszczeniu. Ponownie nie zwracał uwagi na to co mówi Joseph tylko od razu poszedł rozgościć się w swoim pokoju.
Gdy przekroczył próg od razu uderzył go w oczy styl w jakim było umeblowane pomieszczenie. Miał wrażenie, że cofnął się w czasie patrząc na ciężkie zasłony na oknach, wiszące na pięknie zdobionym, zabytkowym karniszu. Gdy dotknął materiału nawet on dostrzegł, że jest to ręczna robota jakiegoś mistrza szycia. Podobnie było z czerwoną narzutą na łóżku, a raczej łożu; na której widniał złoty haft przedstawiający kwiatowe ornamenty. Meble miały ciemną barwę oraz ślady po wiekowym użytkowaniu. Cały pokój mimo skromności był prawdziwym okazem historii nawet dla Jaspera, który nigdy się tym nie interesował. Kiedy wypakował ubrania z torby do wiekowej, pięknie zdobionej szafy, wyobrażał sobie w jakim błogim stanie musi być jego ojciec. To co widział na podjeździe nie mogło się równać rzeczywistym emocjom Josepha. Jednak wolał nie nadużywać czasu spędzonego z ojcem i napawał się chwilą samotności. Niepewnie usiadł na łożu, które cicho zatrzeszczało pod jego ciężarem. Nie chcąc brudzić narzuty, zdjął buty i położył się patrząc na sufit. Spodziewał się poczuć stęchły zapach starej pościeli, jednak zaskakująco nic takiego nie nastąpiło. Jego myśli od razu powędrowały ku pięknej pani domu, która miała w sobie coś takiego co powodowało, że nie mógł o niej zapomnieć. Nie zwracał uwagi na staromodny styl, ani na prawdopodobnie starszy od niego wiek. Był zafascynowany jej niespotykaną urodą i elegancją, która w tych czasach zanika. Nie mógł się doczekać, by ponownie ją ujrzeć. Chciał się poderwać na równe nogi i pod pretekstem zwiedzenia posiadłości odnaleźć Elizabeth. Już był gotowy wcielić swój plan w życie kiedy, do jego uszu dobiegło pukanie w drzwi. Nim zdążył się odezwać, otworzyły się i w progu pojawił się Joseph.
- Nie śpisz? – spytał wchodząc do środka.
Tak jak Jasper się spodziewał, jego ojciec od razu zafascynował się wnętrzem. Jednak w porównaniu do syna skupił się na tapecie.
- Cudowna! Ręcznie malowana, widać gołym okiem mistrzowski kunszt i stare metody jakimi ją wykonano – mówił z przejęciem. – Jak na razie w każdym miejscu jest inna tapeta. Ach… Ten ród musiał być bogaty jeśli było ich stać na taki luksus.
Jasper nie rozumiał dlaczego to właśnie tapety mają świadczyć o majątku tej rodziny. Nie wiedział, że w czasach kiedy je wykonano tapety były bardzo wielkim luksusem i posiadanie chociaż jednej, wykonanej przez mistrza wiązało się z wielkimi wydatkami, oczywiście zależnie od metrażu pokoju, który miał być nią ozdobiony. Więc Joseph widząc jak na początek inne tapety bez trudu zrozumiał bogactwo właścicieli tego domu, którzy je zakupili. Meble czy inne przedmioty mogły być zakupione później i nie musiały posiadać wtedy pierwotnej ceny, a tapety trudno jest zerwać i umieścić na innej ścianie. Jednak Joseph był historykiem i nie miał za złe synowi, który tego nie wiedział.
- No ale ja tutaj o tapecie, a przyszedłem się spytać jak ci się tu podoba – zaśmiał się zasiadając na jedynym krześle w pokoju.
- Nie ma prądu ani niczego ciekawego w okolicy. Lampy naftowe smrodzą, a do tego jestem skazany na twoje jęki zachwytu na temat cudowności każdego elementu domu. Stanowczo nawet w piekle nie jest tak źle.
- Synu, ty potrafisz wbić człowiekowi nóż w serce. Jednak nie wmówisz mi, że podobnie myślisz o naszym gospodarzu. Czyż panna Elizabeth nie jest piękną kobietą?
Jasper obrócił głowę w drugą stronę, by nie pokazać jak bardzo jego ojciec trafił w sedno. Zaczął szybko poszukiwać rozwiązania, które by zamknęło ten temat. Gdy wpadł na pomysł, podniósł się do pozycji siedzącej i spojrzał z wyrzutem na Josepha.
- Czyżbyś znalazł zastępstwo za mamę? – spytał zirytowanym głosem.
Jednak Joseph nie wyglądał na zmieszanego, ani przejętego tym oskarżeniem. Przyglądał się synowi, który tak bardzo przypominał mu Caroline. Nie mógł się powstrzymać przed uśmiechem.
- Nie… Twoja matka wie, że nie będę z inną kobietą. Dlatego w Elizabeth widzę jedynie miłą kobietę i nic więcej.
Chłopak nie spodziewał się takiej odpowiedzi, więc nie miał w głowie żadnego uszczypliwego komentarza lub riposty. Przypomniał sobie jak jego matka, powiedziała, że właśnie teraz ma szanse by odkryć co widziała w jego ojcu. Dla Jaspera zawsze był ciapowaty, jednak musiał przyznać, że i bardzo spostrzegawczy. By zakończyć rozmowę spojrzał na wcześniejszy obiekt zachwytu Josepha i dopiero teraz dostrzegł, że na ciemnozielonym tle znajdują się czarne ptaki. Gdy dokładniej się przyjrzał od razu rzuciło mu się w oczy, że każdy z ptaków jakoś się od siebie różni.
Richard zamknął za sobą drzwi, trzymając w jednej ręce srebrną tacę z serwisem do herbaty. Podszedł do stolika do kawy, wykonanego z ciemnego mahoniowego drewna i ostrożnie układał na nim zawartość tacy. Najpierw położył srebrną paterę z wypiekami, która posiadała roślinny motyw, a na uchwycie widniała figurka feniksa z rozłożonymi skrzydłami. Następna była porcelanowa filiżanka ozdobiona ręcznymi malunkami kolorowych kwiatów, która stała na spodku z tego samego zestawu. Na nim leżała także srebrna łyżeczka, na której rączce widniały grawerunki róży. Po chwili Richard nalał do filiżanki herbaty i odłożył imbryczek na tacę, jednocześnie podsuwając filiżankę bliżej siedzącej na szezlongu Elizabeth.
- Dziękuję ci, Richardzie – wskazała na fotel naprzeciwko niej. – Proszę, usiądź jeśli to dla ciebie nie problem.
Szatyn lekko się pokłonił i zajął swoje miejsce, w tym czasie Elizabeth zanurzyła usta w złotym naparze.
- Odkąd służę nigdy ci niczego nie odmówiłem, więc to niepotrzebne pytanie.
Mimo iż mówił to stałym tonem głosu to dało się wyróżnić w nim ciepło. Uśmiechnął się do swojej pracodawczyni, na co ona odpowiedziała tym samym gestem. Odłożyła filiżankę na spodek i nachyliła się nad stolikiem, by położyć swoją dłoń na ręce lokaja.
- Dobrze wiesz, że nie chcę cię zmuszać. Najważniejsze jest dla mnie wasze dobro, dlatego jeśli obecność gości wam przeszkadza to mogę ich odesłać.
Mówiąc to patrzyła Richardowi prosto w oczy z pewnym poruszeniem. Bardzo ceniła sobie opinię innych domowników jak i służby. Mężczyzna delikatnie uścisnął dłoń Elizabeth po czym przyłożył ją do ust składając delikatny pocałunek, który był bardziej muśnięciem wargami.
- Wszystko co robisz to z myślą o nas i domu, dlatego wiem, że twoje decyzje są słuszne. Do tego możliwość zobaczenia na twej twarzy uśmiechu wszystko wynagradza.
Elizabeth odetchnęła z ulgą i z wdzięcznością uśmiechnęła się do Richarda, który powoli wypuścił jej dłoń.
- Tylko pytaniem jest czy ona nie będzie miała z tym problemów… - odezwał się po chwili poprawiając okulary.
- Mam nadzieję, że nie pojawi się prędko przed naszymi gośćmi… Chciałabym by pan Joseph chodź trochę pomógł nam w odbudowie domu.
- Jednak mam dziwne przeczucie, że nie tylko dlatego go zaprosiłaś.
Zaśmiała się cicho i upiła łyk herbaty. Richard wziął z tacy talerzyk i położył na nim jeden z wypieków, po czym podał Elizabeth. W jej zielonych oczach jakby płonęły iskierki, co powodowało, że jej poważne rysy twarzy znikały i widziało się młodą kobietę w sile wieku.
- Jeśli mam rację to szybko odkryjesz moje zamiary. Do tego pamiętaj, że Funhouse nie przyjmuje byle kogo jako swoich gości. Ten dom jest wybredny.
Ostatnio zmieniony przez Asuu (26-02-2015 o 00h06)
Zapraszam na mojego bloga *Klik*